14-krotna mistrzyni Polski, 37-krotna rekordzistka Polski. Jednak
jej największym sukcesem było zdobycie brązowego medalu Igrzysk Olimpijskich w Moskwie w 1980 na 400 m stylem
zmiennym. Pani Agnieszka zdobyła go w wieku… 16 lat! Pierwszy, polski medal
zdobyty na basenie! Niestety, ze względów zdrowotnych w wieku 20 lat zakończyła
karierę.
Czym jest zwycięstwo?
Na pewno jest to wielka radość, z
tego, że praca, którą włożyłam w dany aspekt mojego życia przyniosła efekt.
Zwycięstwo często łączone jest z medalami, pucharami…
Dla mnie nigdy zdobywanie medali
nie było czymś ważnym, nie brałam tego pod uwagę. Dla mnie bardziej liczyło się
to, żeby pokazać sobie, że robię systematyczne kroki do przodu, że się
rozwijam. W pływaniu można sobie prognozować wynik, w momencie kiedy udało mi
się zdobyć ten prognozowany wynik odnosiłam sukces.
Czyli według Pani istnieje zwycięstwo bez medali, pucharu?
Oczywiście, że tak. Zrealizowanie
celu, sprawienie radości osobom, które na mnie liczą. To się liczy najbardziej.
Czy w tych wspomnianych przewidywaniach, przewidywała pani medal IO?
Nie, nie, nie. Osobiście nie
przewidywałam tego, ale mój trener już tak. Pewnego razu powiedział mojemu
ojcowi, że pojadę na Igrzyska, a on tak w to uwierzył, że oprócz treningów w
klubie, tata dokładał mi swoje treningi.
Wtedy nie myślałam o wysokich
celach, wolałam stawiać sobie mniejsze cele, zrobić wynik, zdobyć miejsce, po
prostu stawiać sobie małe cegiełki.
Pływała pani stylem zmiennym, który styl był ulubiony?
Najlepiej pływałam na plecach, z
prozaicznego powodu, bo najlepiej mi się w tym stylu oddychało. Dobrze pływało
mi się również „motylkiem”, dlatego tym dwoma stylami musiałam odjeżdżać, robić
sobie przewagę.
Możesz być dobry w czterech
stylach, ale nie będziesz dobrze pływał na 400m zmiennym jeśli nie będziesz
potrafił płynnie ich zmieniać. Do perfekcji musi być dopracowane przejście z
jednego do drugiego, braknie „niesienia” i idziesz na dno.
Noszenie na wodzie, istnieje coś takiego?
Oczywiście, że tak (śmiech).
Lekkie ruchy dające dużą odległość. Czujesz, że jest forma i niesie!
A to prawda, że bała się Pani wody?
(śmiech) Tak, to prawda! Wielu
pływaków na początku boi się wody. W moich latach, myśl szkoleniowa
była taka, że im więcej podniesiesz kilogramów, im więcej potrenujesz tym
będziesz lepszy. Nie do końca była to dobre, bo czasami czułam się przemęczona.
A mimo wszystko trzeba było dźwigać.
Jakie to jest uczucie być pierwszą polką, która zdobyła medal w wodzie?
Ja na Olimpiadzie byłam jedną z
najmłodszych, szesnaście lat i kilka miesięcy. Traktowałam Igrzyska jak kolejne
zawody, każde zawody traktowałam bardzo poważnie. Jak zdobyłam ten medal, to…
fajnie. Poszłam na odprawę antydopingową, trochę czasu tam zeszło. Wracając w
nocy do wioski, na wejściu prześwietlali torby i ochroniarze mi gratulują,
pokazują coś, a ja mówię, że to pomarańcza, chcecie Panowie? A oni, że nie, że
medal! A ja w ogóle o tym zapomniałam, zrobiłam rekord Polski w eliminacjach i
już byłam prze szczęśliwa. Moim celem był finał, ten cel osiągnęłam i już byłam
usatysfakcjonowana.
Czyli każde zawody były dla Pani takimi Igrzyskami?
Tak, tak. Założyłam sobie cel i
chciałam go osiągnąć, dla mnie porażką byłoby zdobycie złotego medalu, ale nie
spełnienie założonego sobie celu.
Szczytu formy nie da się zbudować
na cały sezon, na kilka imprez, najczęściej udawało się to zbudować dwa razy do
roku. Dlatego na ten okres stawiałam sobie cel i małymi kroczkami chciałam do
niego dochodzić, spełniając po drodze te mniejsze cele, cegiełki.
Odnoszę wrażenie, że była Pani dla siebie największy przeciwnikiem.
Dokładnie, ten prawdziwy
przeciwnik był na dostawką. Zawsze chciałam spełnić swój cel, a co się z nim
wiązało to była sprawa drugorzędna. Wtedy czułam się dobrze sama ze sobą, jeśli
udało mi się ten cel osiągnąć.
Jak wyglądały te olimpijskie zawody? Jaka była taktyka?
W eliminacjach poszłam na maksa,
bo celem był finał. Nie mogłam zostawić sobie żadnej rezerwy. W momencie
finału, gdzieś tam może w głowie tlił się medal, ale ja chciałam poprawić wynik
z półfinału i zobaczymy co się stanie.
Przed Igrzyskami byłam chora
bardzo poważnie na zatoki, a woda nie wybacza. Proszę mi wierzyć, że po takiej
ilości treningów jakie wykonywałam, odpuszczenie wody na kilka dni jest
kolosalnym krokiem wstecz, strasznie traci się czucie i noszenie.
W tym finale pamiętam, że 350
metrów płynęłam o własnych siłach, ale ostatnie 50 metrów to już miałam mroczki
przed oczami, nadludzki wysiłek.
Pani przez cały wyścig płynęła druga i na końcu straciła Pani srebro...
Walczyłam do końca, a co się
stanie później to się zobaczy. Widziałam, że mnie wyprzedza, ale to już było to
50 metrów z mroczkami, włączył się automatyzm i jak dopłynęłam do mety to nie
wiedziałam co się dzieje.
Na Olimpiadzie byłam 2,5 dnia, bo
zaraz były Mistrzostwa Polski i znowu było trzeba wrzucać kolejne kilogramy.
Ogromny talent czy ciężka praca?
Ciężka praca. Koleżanki trenowały
mniej niż ja, a były blisko mnie. Nie koncentrowałam się na tym, tylko miałam
swoje cele i chciałam je osiągać. Ciężka praca doprowadziła mnie do tego, że
moja technika była dobra i mogła dać te wyniki, które osiągnęłam.
W „motylku” byłam rekordzistką
Polski, w grzbiecie podobnie, kraulem na krótkim dystansie byłabym w finale, na
dłuższym dystansie lepiej, bo miałam lepszą wytrzymałość.
Gdzieś przeczytałem, że była Pani „Za niska, za ciężka” – zgodzi się
Pani z tym?
Ciężka byłam, nie gruba. Byłam
szczupła, ale miałam ciężkie kości, dodatkowo mięśnie też ważą więcej. Naprawdę
ciężko trenowałam, były dwa treningi na basenie, a wieczorem trener wymyślił
sobie bieganie po górach, można było wypluć płuca, ale dawało to końską
wytrzymałość.
Ciężka praca sprawiła, że musiała Pani zakończyć karierę w wieku 20
lat.
Im więcej tym lepiej, dlatego mój
organizm każdego roku dostawał więcej, aż doszedł do momentu w którym nie był w
stanie już więcej przyjąć. Miałam przeciążenia, były one tak bolesne, że
czułam, że nie mogę już więcej na siebie nałożyć.
Ciężko było podjąć tę decyzję?
I tak i nie. Gdybym po operacji
czuła się dobrze, pewnie byłoby ciężej. Jednak ból mi nie odpuszczał, dlatego
było łatwiej. Próbowałam, ale bałam wskoczyć się do basenu, po niektórych
treningach zwijałam się z bólu w szatni, nie dało się tego przezwyciężyć.
Doszłam do wniosku, że nie ma się
co maltretować, coś tam osiągałam, zdrowie jest jednak jedno i trzeba o nie
dbać. W pewnym momencie miałam też wodowstręt, myśmy pływali po „x” kilometrów.
W pewnych fazach jest to potrzebne, ale nie przez cały rok. Ledwo kończyłam
zawody i już na obciążenia, ładować, ładować.
Nie było żalu?
Nie było żalu, tylko raczej taka
dużo chęć odpoczęcia i regeneracji organizmu.
Nie odeszła Pani od sportu, bo zajęła się Pani trenowaniem. Korzysta
Pani ze starych metod?
Niektóre schematy są konieczne,
to jest podbudowa, ale te obciążenia i jakości zadań, urozmaicenia, podejścia
do zawodników, starałam się zmienić. Staram się uniknąć tego, co mi sprawiało przykrość.
Cegiełki, krok po kroku, jest
nadzieja, jest radość i widoczne efekty. Rzucenie sobie kosmicznego celu jest
złe, bo jest on daleko i się zniechęcamy. Miałam podopiecznego, który chciał
zdobyć złoto olimpijskie oraz takiego, który chciał stanąć na podium w jednym z
turniejów międzyszkolnych, później powiatowych i ten chłopak dużo szybciej
„rósł”.
Pogadanki, jest to w mojej opinii
bardzo ważne. Tłumaczyłam im, że właśnie te mniejsze cele, doprowadzą do medalu
na Igrzyskach. Dzielę się z nimi swoimi doświadczeniami, że trzeba zwalczać
słabsze momenty. Dla mnie to jest ogromna radość, móc podzielić się z
dzieciakami swoimi przeżyciami.
Który sukces bardziej cieszy, swój czy podopiecznego? Widząc Panią można
się domyślać, że podopiecznego.
Najbardziej mnie cieszy jak
dzieciaki słuchają i same doświadczają tego, że to co trener mówi jest prawdą.
Sport jest chorobą?
Nie do końca, mogłabym bez tego
żyć, ale skoro mogę przekazać swoją wiedzę to cieszy mnie to, że mogę ją
przekazać. Jednak potrafiłabym bez sportu żyć, nie zaraziłam się tak bardzo.
Sport jest takim dopełnieniem, jem, śpię i sport też jest, bo potrzebny jest
dla zdrowia, dla odstresowania się.
Paweł.
*******************
Celem projektu ZWYCIĘSTWO TO NIE TYLKO MEDAL, realizowanego przez ŁOBZOWSKA STUDIO było fotograficzne przedstawienie sylwetek polskich olimpijczyków, którzy reprezentowali nasz kraj w latach 50-tych, 60-tych i 70-tych.
Motywacją do powstania cyklu była chęć przypomnienia wybitnych osobowości Polskiego sportu i oddanie im szacunku. Jako osoby związane ze sportem i sztuką uważamy, że historia sportu jest ważnym elementem naszej tożsamości, a pamięć o Olimpijczykach powinna być pielęgnowana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz