156-krotna reprezentantka Polski, brązowa medalistka Igrzysk Olimpijskich z Meksyku, zasłużona Mistrzyni Sportu, odznaczona m.in. Srebrnym Medalem za Wybitne Osiągnięcia Sportowe i Złotym Krzyżem Zasługi. W 2007 roku została laureatką 40. Konkursu Fair Play PKOl - otrzymała nagrodę indywidualną za całokształt kariery sportowej. Panie i Panowie, Elżbieta Porzec-Nowak!
Czym jest zwycięstwo?
Radością, że udało się pokonać przeciwnika, że okazało się
lepszym. Odwdzięczeniem się losu, za ciężki trening.
I co następuje po
zwycięstwie?
Różnie. Proszę mi wierzyć, są takie mecze jak pierwsze
spotkanie na Igrzyskach w Meksyku z Koreą, kiedy wygrałyśmy, schodzimy do
szatni i my siedziałyśmy przez kilka minut w ciszy na podłodze.
Jakie to uczucie
zostać brązowym medalistom olimpijskim?
Ciężko to opisać. My myślałyśmy o tym, aby wygrać mecz, a
reszta przyjdzie sama. Nie liczyłam na medal, liczył się udział – jak mawiał
Coubertain „Istotą igrzysk nie jest zwyciężyć, ale wziąć udział. Nie musisz
wygrać, bylebyś walczył dobrze.”
Oczywiście była to wielka, ogromna radość. W Krakowie
wszyscy nas rozpoznawali, Pani w sklepie zostawiała gazetkę, w kolejce nas
przepuszczano. Bardzo miłe, ale podkreślam, że ja nie liczyłam na medal, nie
wiem jak reszta zawodniczek, chciałam wygrać każdy kolejne mecz, a co do reszty
to już boisko zweryfikuje.
Jak dużo potu trzeba
wylać, aby móc osiągnąć taki sukces?
Była to zupełnie inna siatkówka, punkty zdobywało się tylko
przy swojej zagrywce, niektóre mecze trwały w nieskończoność, bo nie można było
zdobyć tego punktu. Treningi były inne, przed Olimpiadą trenowałyśmy w wysokich
terenach, aby móc się przyzwyczaić do powietrza. Później zeszłyśmy niżej i tam
trenowałyśmy siłę, ale po zakończeniu tego okresu już siłowni nie było.
Jak dużą rolę odegrał
w Pani karierze trener Moszczak?
Ogromną, był to fantastyczny trener. On dbał o zawodniczki,
kupił czekoladę, porozmawiał. Był po AWF-ie i było to widać, prowadził bardzo
ciekawe i urozmaicone treningi, aż chciało się trenować.
Duża rolę odegrała
też Pani siostra.
Faktycznie, ona była starsza i często musiała się mną
opiekować. Grała w drużynie pracowniczej, brała mnie na turnieje i ja tam
grała. Mimo tego, że nie pracowałam w tym zakładzie.
Ja się imałam do każdej dyscypliny, koszykówka,
lekkoatletyka, biegi, aż w końcu padł wybór na siatkówkę.
Była Pani
wszechstronnie uzdolniona, a jest to w siatkówce bardzo potrzebne.
Faktycznie, można tak powiedzieć, że byłam wszechstronnie
utalentowana. Zwrócę uwagę na jedną ważną rzecz, nie było tego co jest teraz,
nie wiedziałam, że trzeba się rozgrzać, tu gdzieś pobiegłam i bach! Mięsień
zerwany. Później kilka tygodni przerwy.
W siatkówce potrzeba wielu, wielu aspektów. Wszystko jest
potrzebne. Byłyśmy na ostatnim obozie przed IO, tam się fantastycznie skakało,
ale był moment, że zatykało przy dłuższych akcjach. Trzeba było łapać się
różnych metod, wolniej iść na zagrywkę, jakiś bucik rozwiązać, trzeba było
sobie jakoś radzić.
Wspominam ten mecz z Koreankami, który był dla nie
najważniejszym mecze. Wygrałyśmy 3:2 i tylko dwoma małymi punktami.
Co jest ważniejsze,
talent czy ciężka praca?
Współgranie, jest masa osób utalentowanych, jest masa ciężko
pracujących, ale oni gdzieś tam przepadają. Aby móc osiągnąć coś więcej w
sporcie, trzeba mieć też szczęście, które pozwoli trafić na odpowiednich ludzi,
do talentu dołożyć ciężką pracę.
Choroba to sport?
Troszkę może tak, ale przychodzi taki moment, że człowiek ma
już dosyć i nie ma radości. Pamiętam jak ja kończyłam swoją karierę, trener był
fajny, Poburka, który prowadził drużynę na Olimpiadzie, wrócił z światowych
wojaży. Jednak ja nie czułam już tego i musiałam zawiesić buty na kołku.
Interesuje się Pani
teraz cały czas siatkówką?
Oczywiście, że oglądam i staram się z Józią ( Józefa Ledwig
– dop. red.) odnaleźć miejsce, gdzie mogłybyśmy zagrać. Chyba tylko na libero,
ale proszę mi wierzyć, że przerzuciłam się na męską. Skaziłam się chyba do
kadry, od kiedy dziewczyny zaczęły odmawiać gry w kadrze, nie mogę tego
zrozumieć. Noszenie orła na piersi to zaszczyt, duma. A dziewczyny odmawiają,
bo trener, bo to, bo tamto. Kiedyś nie było tego, byłyśmy przemęczone, ale nikt
nie myślał o odmowie, każda z nas czekała na telegram.
A czy utrzymujecie
Panie kontakt?
Oczywiście, że tak! Raz w Warszawie, raz w Krakowie,
spotykamy się, wspominamy jak to było. Jedna pamiętała to, inna coś innego,
fantastyczne spotkania. Jedno ze spotkań zorganizowaliśmy w Spale, wtedy
trenerem kadry był Castellani i mogłyśmy obejrzeć trening. Zupełnie coś innego,
trening, jest przerwa, woda, ręcznik, wspomagacze. Myśmy miały inaczej, nie
było ręczników, nie było witamin, wspomagaczy.
I w takich momentach
nie chciałaby Pani znowu wskoczyć na boisko?
Faktycznie, czasami serce rwie się do gry i zastanawiam się
jak bym to zagrała. Inna sprawa, nie było wąskiej specjalizacji, każda
potrafiła zrobić wszystko. Teraz od młodego wieku specjalizuje się zawodnika i
potrafi wykonywać tylko daną rzecz, a inne już nie. W naszej drużynie każda
potrafiła przyjąć, rozegrać, zaatakować, obronić, zablokować.
*********
Celem projektu ZWYCIĘSTWO TO NIE TYLKO MEDAL, realizowanego przez ŁOBZOWSKA STUDIO było fotograficzne przedstawienie sylwetek polskich olimpijczyków, którzy reprezentowali nasz kraj w latach 50-tych, 60-tych i 70-tych.
Motywacją do powstania cyklu była chęć przypomnienia wybitnych osobowości Polskiego sportu i oddanie im szacunku. Jako osoby związane ze sportem i sztuką uważamy, że historia sportu jest ważnym elementem naszej tożsamości, a pamięć o Olimpijczykach powinna być pielęgnowana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz