sobota, 25 kwietnia 2015

Łukasz Kadziewicz Na Moje Oko




Jak to bywa w życiu sportowca, zawsze przychodzi moment kiedy trzeba zejść ze sceny. Kadziewicz uznał, że dla niego ten moment przyszedł właśnie w kwietniu 2015r. Jako, że "Kadzia" zawsze lubiłem to wpis o nim znaleźć się musiał. Tak jak ja go zapamiętałem, tak... Na Moje Oko.



środa, 22 kwietnia 2015

Co się stało z FC Porto?


 

Tak jak pisałem i myślałem po pierwszym spotkaniu, wszystko w rewanżu zależeć miało od FC Porto. I tak było. Drużyna z Portugalii przestraszyła się rywala i w niczym nie przypominała drużyny z pierwszego spotkania.

 
 
Zamiast skupić się na własnej grze i zagrać na podobnym poziomie jak na swoim stadionie, podopieczni trenera Lopetegiego w pierwszej połowie byli kompletnie sparaliżowani! Przestraszeni. Nie oddali żadnego celnego strzału na bramkę Neuera, nie mogli go oddać, gdyż nie skonstruowali żadnej normalnej akcji na połowie Bayernu. Interesowała ich tylko i wyłącznie obrona własnej bramki. A Bayern, kiedy widzi wystraszonego przeciwnika to potrafi go zniszczyć. I właśnie tego byliśmy świadkami w tą wtorkową noc. U siebie zaskoczyli Bayern pressingiem, po którym trio BAD (Boateng, Alonso, Dante) popełniało katastrofalne błędy, wczoraj tego przeszkadzania i naciskania nie było! Porto od pierwszego gwizdka wyglądało jak bokser z opuszczoną gardą, który przyjmował raz po raz kolejne ciosy. A co najgorsze, nie potrafił na nie zareagować.
Jestem wręcz zdegustowany postawą FC Porto, ponieważ spodziewałem się po tej drużynie czegoś więcej. Oczekiwałem, że wizja awansu do półfinału Ligi Mistrzów dodatkowo ich zmotywuje i będą zasuwać jeszcze bardziej niż w meczu numer jeden. Jednak tym razem presja zadziałała w drugą stronę i na grube pęki powiązała nogi podopiecznym trenera Lopetegiego. Zawodnicy Porto w pierwszej połowie w żaden sposób nie przeciwstawili się Bayernowi, nie potrafili nic wskórać. Wyglądali jak dzieci we mgle, bez żadnego planu, wizji. Nieprawdopodobne.
A to, że potrafią grać w piłkę pokazali choćby w drugiej połowie. Potrafili rozgrać akcję, wyjść na pozycję, powalczyć, czyli choć trochę zbliżyć się do gry z pierwszego meczu. Czy było to spowodowane rozluźnieniem zawodników Bayernu? Znając obsesję trenera Guradioli, nie sądzę. Po prostu Porto zaczęło grać swoją piłkę, zaczęli prezentować swój normalny poziom, albo choć trochę się do niego zbliżyli. Skupili się na sobie, a nie patrzeli na Bayern. Skutkiem tego był zdobyty gol i przyzwoita gra. Szkoda tylko, że obudzili się dopiero w drugiej połowie. A po tak tragicznej pierwszej, nie było już czego sprzątać.
 
No i na koniec oczywiście słów kilka na temat naszego kapitana Roberta Lewandowskiego. Można by opisać jego występ jednym słowem - majstersztyk. W tym spotkaniu "Lewy" był bez wątpienia pierwszoplanową postacią, dwie bramki, dominacja fizyczna nad obrońcami, kapitalne spotkanie! Warto również napomknąć o tym jak Lewandowski absorbował uwagę obrońców rywala, czym stwarzał wolną przestrzeń dla swoich kompanów z drużyny. A w takim wypadku nie pozostawało im nic innego jak ową przestrzeń wykorzystywać, tak jak zrobił to choćby Thiago Alcantara przy golu na 1:0. Majstersztyk.
 


 Szkoda, szkoda, szkoda. Tego, że awansuje Bayern można było się jakoś spodziewać. Jednak tak żenującej postawy Porto już nie. Liczyłem na to, że podopieczni trenera Lopetegiego napędzeni zwycięstwem w pierwszym spotkaniu wyzioną ducha w rewanżu, że jeszcze bardziej postawią się Bayernowi. A oni od pierwszej minuty zawiesili białą flagę. I tego najbardziej mi żal jako bezstronnemu kibicowi, że tak ciekawie zapowiadające się spotkanie w ćwierćfinale LM zakończyło się po jakiś 20-30 minutach.


Paweł.

czwartek, 16 kwietnia 2015

BAD - kolejne zabójcze trio!

Real ma swoje BBC, Barcelona MSN, natomiast wczoraj w Porto powstało kolejne zabójcze trio - BAD. Boateng, Alonso, Dante. Czyli trójka zawodników, która po środowym ćwierćfinale mogłaby otworzyć Klub Ślamazarnych Panów.




Naprawdę nie mogę zrozumieć tego, jak na takim poziomie, takiej drużynie jak Bayern Monachium mogą przydarzyć się TRZY tak proste błędy. A co najlepsze, te błędy nie przydarzyły się zawodnikom młodym, którzy dopiero zbierają doświadczenie na międzynarodowych boiskach. Tylko graczom doświadczonym, którzy powinni dać drużynie spokój i bezpieczeństwo. Dante 32 lata, reprezentant Brazylii. Boateng 27 lat, wielokrotny reprezentant Niemiec, mistrz świata, zdobywca Ligi Mistrzów. Alosno 34 lata, ponad 100 występów w reprezentacji Hiszpanii, mistrz świata, dwukrotny mistrz Europy, dwukrotny zdobywca Ligi Mistrzów.

Rozumiem stracić jedną głupią bramkę, ale trzy?! Błędy są nieodzowną częścią tej gry, jednak od takich zawodników, takiego trenera, takiej drużyny można wymagać radzenia sobie z nimi. Po tym pierwszym “wyskoku” zespół powinien jakoś zareagować, ocknąć się. A w Bayernie z biegiem czasu błędów, niedokładności w obronie było coraz więcej przez co zrobiło się nerwowo i niepewnie z przodu a gra się posypała. Pogubili się chyba wszyscy, z trenerem Guardiolą na czele, bo przesunięcie Boatenga do pomocy traktuje jako spóźniony prymaaprilisowy żart.

Jednak warto podkreślić to jak fenomenalnie ułożoną i zbalansowaną drużyną była ekipa FC Porto. Bramki padły po szkolnych błędach Dantego i Alonso, ale ktoś musiał to widzieć wcześniej, uczulić napastników, że warto próbować.Dlatego ogromny szacunek dla trenera Julena Lopeteguiego, który nie przestraszył się wielkiego Bayernu i to jego drużyna rozdawała karty na boisku. Zmieniał ustawienie w zależności od sytuacji na boisku, kapitalnie ustawił drużynę w obronie, przechytrzył Guardiolę. Bayern po przerwie zanotował jedno prostopadłe podanie w pole karne Porto, JEDNO.

Na pewno jakiś wpływ na taką a nie inną grę drużyny z Monachium miała ogromna ilość kontuzji kluczowych zawodników, ale to podobnie jak błędy jest o wkalkulowane w ten biznes. Dlatego nie przyjmuję tłumaczenia się brakiem Robbena, Riberyego, Schweinsteigera itd. Wyjściowa “11” Bayernu wyglądała naprawdę dobrze i przegrała ten mecz czysto piłkarsko.

Wczoraj oglądając to spotkanie do głowy wpadło mi pewnego rodzaju porównanie dwóch Bayernów. Tego Guardioli i starego Bayernu Juppa Heynckesa. Na drużynę Heynckesa patrzyło się z przyjemnością, jego drużyna jak maszyna niszczyła wszystkich na swojej drodze. I co najważniejsze w bardzo aktrakcyjnym stylu, ale nie zapominając o twardej i brzydkiej obronie, jeśli jest konieczność wybiciu piłki w aut bądź na uwolnienie. Drużyna Heynckessa jeśli trzeba było grała brzydko,  zdobywała brzydkie bramki, jednak zdobywała tytuły i miażdżyła rywali. Potrafiła cierpieć na boisku. Natomiast Bayern Pepa musi grać pięknie, czasami dzięki temu zdąży się okazałe 8:0, jednak często bywa tak, że nie daje to pożytku a gra jest samą sztuką dla sztuki. Jednak celem tej gry jest zdobywanie bramek, a nie utrzymywanie piłki i ilość wykonanych podań.

W sumie nie zdzwię się jak w Monachium Bayern odrobi stratę i awansuje do półfinalu LM. Jednak Na Moje Oko wszystko będzie zależeć do drużyny FC Porto. Jesli podopieczni trenera  Lopeteguiego nie popelnią rażących glupstw w rewanzu w stylu Bayernu i zagrają na podobnym poziomie jak mecz środowy to zameldują się w półfinale. I z drugiej strony jest to genialna sprawa, że drużyna na którą nikt nie stawiał może ambicją, charakterem i walką wywalczyć awans do półfinału LM. 

Paweł.

foto: http://p5.focus.de/img/fotos/origs4615204/4635442400-w630-h354-o-q75-p5/bayern.jpg

sobota, 11 kwietnia 2015

Zagraniczne nie zawsze znaczy lepsze


Na temat zawodników Błękitnych Stargard Szczeciński napisano już chyba wszystko i wszędzie. I nie ma w tym nic dziwnego, gdyż to czego dokonali Ci zawodnicy jest czymś niesamowitym. Pal sześć już fakt, że Błękitni są drugoligową drużyną, bo nie było tego widać na boisku. Oglądając to spotkanie byłem pod ogromnym wrażeniem tego jak zmotywowani byli zawodnicy ze Stargardu Szczecińskiego, wyglądali jak jakieś charty wypuszczone z klatek po paru miesiącach odsiadki. Mimo to, że od 30 minuty spotkania grali w 10, nie pozwolili się rozjechać wicemistrzowi Polski. Prezentowali taką postawę jaką oczekuje się od sportowca! Walka, zaangażowanie, serducho! Śmiem twierdzić, że gdyby nie czerwona karta to Błękitni graliby w finale. Pokuszę się nawet o inne stwierdzenie, że nawet grając w 10 Błękitni awansowaliby do finały, gdyby tylko nie stracili bramki do szatni na 2:1. No, ale teraz możemy sobie tylko pogdybać.






Ogromny szacunek dla zawodników ze Stargardu, pokazali oni, że wolą walki, wiarą w swoje możliwości jesteśmy w stanie przeskakiwać wielkie przeszkody. Pokazali, że pieniądze i nazwiska nie grają, a wszystko weryfikuje boisko. Brawo Panowie!

Jednak chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz. Oglądając ten mecz po raz kolejny zacząłem się zastanawiać nad sensem ściągania do Ekstraklasy zagranicznych zawodników prezentujących... średni poziom. Keita zmieniany po 30 minutach spotkania, Arajuuri objeżdżany regularnie przez zawodników Błekitnych. Jaki jest sens płacenia takim zawodnikom dziesiątek tysięcy pensji miesięcznie? Na Moje Oko nie ma w tym żadnego sensu. Od zawodnika zagranicznego przychodzącego do polskiej ligi powinno się oczekiwać tego, że podniesie on poziom drużyny, że będzie dwukrotnie lepszy od gracze rodzimego. Wtedy te kilka tysięcy pensji miesięcznie byłoby zrozumiałe. Natomiast w takiej sytuacji jest to kompletna głupota!

Nie oglądam zbyt często spotkań Lecha, jednak te które widziałem plus ten czwartkowy dają mi podstawy do tego aby uważać Arajuuriego za zawodnika słabego. W jakim elemencie podczas dwumeczu lepszy był Arajurri od swojego vis a vis Macieja Liśkiewicza? Na Moje Oko w niczym! Dlatego nie rozumiem, dlaczego kluby polskiej Ekstraklasy wolą wydawać dziesiątki tysięcy na jakiś pseudo-piłkarzy zza granicy zamiast inwestować w swoich?! A za pensję, którą co miesiąc pobiera w Poznaniu Fin można by ściągnąć dwóch-trzech perspektywicznych chłopaków jak np. Liśkiewicz i pewnie zostałoby jeszcze parę groszy na Akademię.

Nie chcę tutaj zaglądać do portfela działaczom, bo to są ich pieniądze, ich wizja prowadzenia klubu. Tylko jest mi po prostu szkoda tych młodych chłopaków, którzy prezentują zbliżony poziom do tych wszystkich zagranicznych pseudo-gwiazd a muszą tułać się po drugich ligach tylko dlatego, że nie mają dobrego menadżera i zagranicznego paszportu. Nie chcę żebyście myśleli, że uczepiłem się tego Arajurriego. To jest tylko przykład, niestety jeden z wielu. Gdzie zamiast dać szansę młodemu chłopakowi ze szkółki czy niższej ligi, ściągany jest jakiś piłkarski „szrot” Bóg sam wie skąd. Po co?!

Nie jestem również jakimś zagorzałym nacjonalistą, po prostu uważam, że w pewien sposób takim postępowaniem sami sobie strzelamy w kolano. Przykład Błękitnych pokazuje, że w tych niższych ligach można znaleźć naprawdę ciekawych zawodników. Tylko trzeba ich chcieć zauważyć, trzeba dać im szansę a nie wierzyć ślepo menadżerom, którzy czasami mam wrażenie rządzą piłkarskim światkiem. Oczywiście z przyjemnością ogląda się w polskiej Ekstraklasie zawodników takich jak Duda, Paixao czy Hamalainen. I dla nich drzwi są otwarte, bo oni podnoszą poziom tej ligi. Wnoszą do niej coś ekstra. Natomiast średniacy, którzy mają problem z wyprowadzeniem akcji, strzałem czy kondycją nie powinni mieć prawa bytu. Wolę patrzeć jak błąd popełni młody, polski gracz, który cały czas się rozwija i może go to coś nauczy, aniżeli jakiś niby gwiazdor, który pobiera miesięcznie dziesiątki tysięcy z kasy i żadnego z niego pożytku.

Cieszę się, że jakiś czas temu po rozum do głowy poszli działacze siatkarscy i przestali ściągać do naszej ligi „zapchajdziury”. Teraz do PlusLigi przychodzą zawodnicy, którzy właśnie prezentują poziom dwukrotnie lepszy niż ich polscy zmiennicy na ławce. Grozer, Conte, Ivović itd. czyli zawodnicy ze światowego TOPu, reprezentanci swoich krajów, gracze którzy robią różnicę. A wśród nich masa młodych polskich zawodników, którzy mogą uczyć się od tych gwiazd. Uważam, że Mistrzostwo Świata zdobyte przez naszą reprezentację w pewien sposób zawdzięczamy właśnie temu zabiegowi. Oczywiście czasami przydarzą się jakieś niewypały, jednak to jest w ten interes wkalkulowane. Natomiast główną ideą jest ściąganie konkretnych graczy, a nie jakiś pseudo-siatkarzy. A jeśli klubu nie stać na zawodników o przyzwoitym poziomie, to nie ściągają „zapchajdziur” tylko dają szansę swoim! I to jest dobra droga!

A więc niech tak nagłośniony wyczyn Błękitnych, zostawi po sobie jakiś przekaz. Dajmy szansę swoim ludziom z niższych lig. Młodym chłopakom, którzy może w lepszych warunkach, z lepszymi trenerami będą w stanie osiągnąć naprawdę wysoki poziom i później będziemy mieli z nich pożytek. A nie ściągajmy na siłę zawodników zza granicy, tylko dlatego, że są zza granicy i mówią w innym języku. Polak również potrafi, tylko dajmy mu szansę! 

Paweł.

wtorek, 7 kwietnia 2015

Dno i metr mułu



Jak kocham tę dyscyplinę, tak osoby Nią rządzące wywiózłbym na taczkach tam gdzie pieprz rośnie. Każdy kolejny pomysł jest coraz bardziej absurdalny. Władze CEV osiągnęły już dno, jednak najwidoczniej postanowiły jeszcze pójść dalej i zakopać się metr w mule. 




Już od jakiegoś czasu zastanawiałem się nad tym czy we władzach CEV siedzą odpowiednie osoby. Jednak słysząc o ich kolejnych ciekawych pomysłach zacząłem zadawać sobie inne pytanie: czy osoby siedzące na najwyższych stołkach federacji są w pełni zdrowe na umyśle? Ich głównym celem powinno być Na Moje Oko rozwijanie dyscypliny. Natomiast ich decyzje i pomysły zakrawają o kpinę. Zamiast zająć się zbudowaniem atrakcyjnego produktu dla sponsorów, aby rozgrywki były dla klubów opłacalne to władze robią wszystko, żeby rzucać klubom dodatkowe kłody pod nogi. A no i co najważniejsze, nakładają na kluby kary za... w sumie wszystko. Dobra, ale przechodząc do cudownych pomysłów kierownictwa.

Europejska Federacja Siatkówki (CEV) uważa, że mecze siatkówki są za długie. A więc cudownym pomysłem władz jest... ograniczenie radości zawodników po zdobytym punkcie. Jak to miałoby być egzekwowane? Wyobraźcie sobie taką sytuację, akcja na 14:13 w tie-breaku, meczu o złoto i zawodnik kończący akcję nie ma prawa się cieszyć?! A jak podskoczy z radości i podniesie ręce? Czerwona kartka? No ludzie! Pan prezes Meyer powiedział, że nie będzie karał zawodników za radość, w takim razie po co w ogóle taki pomysł?! Po co wymyślać coś, czego nie jest się w stanie egzekwować? Dla mnie, jak i pewnie dla wielu osób spotkanie siatkarskie to jest pewnego rodzaju spektakl. Kibice przychodzący na mecze oczekują emocji, radości u zawodników. Chcą się nacieszyć grą, klimatem, a nie rach ciach ciach, byle szybciej i po meczu. Sport to jest rozrywka, nie wizyta w spożywczaku czy u dentysty. Kibice chcą, aby zawodnicy wchodzili z nimi w pewnego rodzaju interakcję. A władze chcą zrobić z zawodników jakieś maszyny, zapominając o tym, że są to przecież zwykli ludzie, którzy również są podatni na emocje. 

Czasami odnoszę wrażenie, że federacja chce zrobić wszystko żeby obrzydzić ludziom siatkówkę. Jakiś czas temu męczyliśmy temat dotykania siatki. W międzyczasie wynikały jakieś mniejsze lub większe „akcje”, jak choćby problem z obsadą sędziowską, która na mecze jeździła z drugiego końca świata za co płacić musiały oczywiście kluby. Dodatkowo koniecznie zielone piłki i stroje dla libero. A no i wielkie pudło dla sędziego, bo przecież słupek sędziowski to za mało. Nie można zapomnieć również o ostatnim pomyśle władz z unowocześnieniem systemu challenge. Miał to być wielki hit europejskiej federacji wymyślony na turniej finałowy Ligi Mistrzów. Specjalny tablet, za pomocą którego trenerzy mieli sygnalizować chęć sprawdzenia decyzji arbitra. I co? Kolejna kompromitacja, przy pierwszej okazji okazało się, że system nie działa i nie został wcześniej przetestowany. Już podczas pierwszego meczu szybko okazało się, że nowinka CEV okazała się niewypałem. Nie pierwszy i niestety najprawdopodobniej nie ostatni raz. A na deser jeszcze nagroda najlepszej rozgrywającej turnieju Ligi Mistrzyń dla Maji Ognjenović. Chyba tylko ludzie z CEV mogli podjąć taką decyzję, bo wszyscy „normalni” kibice, dziennikarze widzieli, że Ognjenović była najsłabszą rozgrywająca podczas tego turnieju, no ale to CEV. Podsumowując to wszystko, Na Moje Oko Pan prezes Meyer powinien już odejść na emeryturę a nie siedzieć przy władzy i bombardować nas raz po raz tak cudownymi pomysłami.

A skoro tak bardzo władze chcą skracać spotkanie siatkarskie, co już jest dla mnie głupotą, to myślę, że jest wiele innych sposobów na to, żeby to zrobić. Innych, a przede wszystkim mądrzejszych i bardziej rozsądnych. Realnym polem manewru jest dla mnie choćby skrócenie setów do 21, jedna przerwa techniczna jak to ma miejsce w Seria A, jedna przerwa na żądanie trenera, jedna możliwości skorzystania z systemu challenge na seta czy choćby kończenie seta zdobyciem 25 punkty, bez gry na przewagi. Pewnie można by jeszcze wymyślić kilka mądrych pomysłów, które będą rozsądne i nie będą zakrawać o zdrowy rozsądek. No, ale po co? Idąc tokiem myślenia władz CEV za niedługo pewnie zakażą drużynie broniącej skakania do bloku, zepsucie zagrywki będzie kończyło seta itd. Cyrk na kółkach.

Naprawdę, nie rozumiem tego co wyprawiają Ci panowie z CEV. Zamiast zachęcać ludzi do oglądania spotkań, szukać sponsorów, rozwijać się, robić systematyczne kroki na przód to oni regularnie z każdym kolejnym „super” pomysłem robią dwa kroki wstecz. Pozostaje zadać sobie tylko jedno zasadnicze pytanie. Czy leci z nami pilot?

Paweł.

czwartek, 2 kwietnia 2015

"Nie" dla Leona w kadrze Polski


Ostatni bardzo głośno zrobiło się o grze Wilfredo Leona w siatkarskiej reprezentacji Polski. Na Moje Oko Leon jest naszej kadrze niepotrzebny, w męskiej reprezentacji naturalizowanych graczy do tej pory nie było i funkcjonowało to bardzo dobrze. Po co to zmieniać?





Na Moje Oko Wilfredo Leon, na chwilę obecną jest jednym z najlepszych siatkarzy na globie. Potwierdzeniem tego jest choćby zdobycie tytułu najlepszego zawodnika Final Four Ligi Mistrzów, który Kubańczyk zdobył w wieku niespełna 22 lat - wielka sprawa. Leon ma przysłowiowe „papiery” na to, aby najbliższe lata były jego „erą” w światowej siatkówce. Posiada on niewątpliwie wszystkie predyspozycje do stania się najlepszym siatkarzem świata: warunki fizyczne, talent, dynamikę, technikę, itd. Na swoim koncie ma już ogrom sukcesów i nagród indywidualnych. Jest m.in. brązowym medalistą Ligi Światowej, srebrnym medalistą Mistrzostw Świata, zdobywcą Pucharu Rosji oraz Ligi Mistrzów i można by tak jeszcze trochę wymieniać. Dodatkowo według nieoficjalnych źródeł jest najlepiej zarabiającym siatkarzem świata. Sami widzicie, że jak na 22 latka można mu wystawić niezłą laurkę. Ja również zgadzam się z tym, że jest to fenomenalny gracz i każdy trener chciałby takiego zawodnika w swojej drużynie posiadać. Ok!

Jednak uważam, że naszej kadrze, podkreślam kadrze, Leon jest niepotrzebny. Dlaczego? 

Po pierwsze kadra jest miejscem szczególnym, gdzie grać powinni reprezentanci danego kraju. Reprezentanci, których z daną flagą, godłem oraz samymi kibicami wiążą szczególne, bliższe relacje. Kadra nie jest drużyną, którą możesz sobie zmieniać. Dlatego nie podoba mi się deprecjonowanie gry w drużynie narodowej. Jak dobrze wiemy, Leon grał już w kadrze Kuby, a więc jest Kubańczykiem. I koniec kropka. W trakcie Mistrzostw Świata w piłce ręcznej wszyscy krytykowali reprezentację Kataru, która była stworzona w większości z naturalizowanych zawodników. A więc nie róbmy tego samego w naszej kadrze! Zrozumiałbym to jeszcze gdyby Leona z Polską łączyło coś więcej. Gdyby jego matka, czy też babcia były Polkami, albo ojcem Polak. Wtedy jakieś przywiązanie do danego kraju jest, zna się tradycję, historię. Natomiast w tej sytuacji tak nie jest, Leon ma otrzymać obywatelstwo na podstawie dwuletniego pobytu w Polsce i ślubie z Polką. A więc jaki z niego Polak?

Po drugie, jesteśmy mistrzami świata! Nie zapominajmy o tym! I zostaliśmy nimi grając POLAKAMI. Dlatego czemu mamy to zmieniać? Inne kadry chcąc podnieść swoją siłę naturalizują graczy, jednak czy wychodzi im to na dobre? Nie wydaje mi się. To Polacy zostali mistrzami świata grając w 100% polskim składem. Nie Włosi, nie Niemcy, nie Rosjanie, którzy mają w swoich reprezentacjach naturalizowanych zawodników tylko POLACY! Wszystkich nas rozpierała duma jak biało-czerwoni walczyli za orzełka! Walczyli, bo oni go czują! Oni wiedzą co oznacza gra za orzełka! Wiedzą co to oznacza być reprezentantem Polski! Czują to! I właśnie te cechy wolicjonalne często decydują o zwycięstwie!
 
Po trzecie, mamy naprawdę masę młodych, utalentowanych zawodników, którzy graja w kadrach juniorów, kadetów. Czy trzeba naszą kadrę wzmacniać zawodnikami, którzy nie są Polakami? Na Moje Oko jest to niepotrzebne! Dajmy szansę naszym chłopakom! Oni ją na pewno wykorzystają. Nie zabierajmy im tej szansy, ponieważ oni od małego marzą o tym, aby móc zostać reprezentantem swojego kraju. A takie naturalizowanie i ściągnie zagranicznych gwiazd do kadry narodowej to pewnego rodzaju pstryczek w nos dla reprezentantów. Danie im do zrozumienia, że są słabi i trzeba się sztucznie wzmacniać. Naprawdę w naszych młodzieżowych reprezentacjach jest ogromna liczba utalentowanych zawodników! Na parkietach PlusLigi coraz częściej możemy podziwiać ich nieprzeciętne umiejętności. Nie kradnijmy tym chłopakom marzeń! 

Szczerze życzę Leonowi jak najlepiej, niech zostanie mistrzem świata z jakąkolwiek kadrą. Jednak ja jestem i chcę być dumny z mojej POLSKIEJ kadry. Chcę oglądać w niej Polaków i jako Polak im kibicować. Oczywiście nie zawsze będą oni wygrywali każdą imprezę rangi światowej, jednak będzie to moja kadra! Do tej pory jakoś to hula, reprezentacja wygrywa, zdobywa medale na imprezach. Nie zmieniajmy tego! Po co ulepszać coś, co dobrze działa?

"Nie wiem, czy to dobry pomysł, by wzmacniać kadrę w sztuczny sposób, bo mamy w Polsce wielu świetnych siatkarzy". – powiedział w wywiadzie dla Przeglądu Sportowego środkowy Resovii Piotr Nowakowski. Dodatkowo, w kadrze panuje wyjątkowa atmosfera, polska atmosfera! I uważam, że nie warto ingerować w tę grupę. Zawodnik z innego kraju, który nie zna polskiego poczucia humoru, nie zna polskiego języka, nie zna jakiś polskich przyzwyczajeń i zachowań, mógłby po prostu się w tym nie odnaleźć. Mógłby wytworzyć się jakiś ferment, jedna czy dwie głupie wypowiedzi i afera gotowa. I po co nam to? Już kilkakrotnie mieliśmy do czynienia z naturalizowanymi zawodnikami w innych kadrach np. koszykarzy czy piłkarzy. I co z tego wyszło? Nic dobrego. Logan, Kelati, Perquis, Boenisch - Mieli pomóc, podnieść poziom gry. Podobno kochali Polskę a po kilku chwilach się rozmyślili i już jej nie kochali. Nie chcę takich zawodników w Polskiej kadrze siatkarzy!

Co do Leona, niech gra w polskiej lidze, mieszka w Polsce, założy rodzinę w Polsce, nauczy się polskiego, niech dostanie obywatelstwo w normalnym toku. Nie ma problemu! Lubię Leona, podziwiam jego talent i współczuję sytuacji w ojczyźnie ale mimo to, że jest geniuszem nie chciałbym, aby grał w Reprezentacji Polski. Przestańmy sprzedawać narodowość, w Reprezentacji Polski powinni grać Polacy. Tyle.

Paweł. 

foto: https://encrypted-tbn1.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcQhUBiRFEqLFduoHPejj_cu7Wf-PDwWmZuUtopHVQRazEGDhY4IoxN0y2iH