piątek, 27 lutego 2015

Nie od razu Rzym zbudowano...


W związku z odpadnięciem Legii Warszawa z Ligi Europejskiej rozpoczął się ogólnopolski lincz i hejt warszawskiej drużyny. To takie polskie, najpierw napompować balonik do granic możliwości, żeby odfrunął wysoko, wysoko. Aby w razie niepowodzenia móc go przebić właśnie tam wysoko, wysoko a co za tym idzie, żeby droga powrotna na ziemię była długa, a upadek bolesny. 




Obserwując media przed rewanżowym spotkaniem z Ajaxem odniosłem wrażenie jakby to Legia Warszawa była faworytem tego pojedynku. Wszędzie doszukiwano się jakiś problemów Ajaxu, jakiś wad jednak w tym wszystkim zapomniano chyba, o tym że Ajax Amsterdam to na arenie międzynarodowej bardzo uznana marka. Stały uczestnik Ligi Mistrzów od wielu sezonów, od 2011 roku nieprzerywanie mistrz ligi holenderskiej. Doświadczenie jakie zyskali dzięki regularnym występom przeciwko najlepszym klubom światowego futbolu w LM jest ogromne, jest to coś czego nie da się kupić, nie da się wytrenować. Być może to zaważyło na wczorajszej pierwszej połowie, zawodnicy Ajaxu bardzo dobrze weszli w spotkanie, natomiast wśród legionistów widać było stres związany z tym spotkaniem. Nie chcę tutaj robić z Ajaxu jakiejś potęgi piłki nożnej, bo takową był w latach 70, ale jest to naprawdę bardzo dobra drużyna. A o tym chyba zapomniano...

Co do Legii, to ja naprawdę na swój sposób jestem zadowolony z ich ogólnego występu w Lidze Europejskiej. Nie można teraz patrzeć na ich występ przez pryzmat tylko i wyłącznie tego dwumeczu, bądź tego jednego spotkania. Takie zero-jedynkowe patrzenie na sport jest według mnie niesprawiedliwe. Legia zaprezentowała się naprawdę przyzwoicie, zagrali jedną bardzo słaba połowę, ale nie jest to powód do takiego wylewu hejtu. Potrafili stworzyć sobie kilka dogodnych sytuacji, niestety ich nie wykorzystali. W porównaniu z poprzednimi latami ta grupa wykonała progres. Legia już w tym sezonie była blisko awansu do LM, w grupie LE zaprezentowała się z bardzo dobrej strony. Dlatego nie rozumiem do końca tej nagonki na warszawską drużynę. Oczywiście można przyczepić się do kilku rzeczy, do rotowania składem przez Berga, do jakiś błędów. Jednak skala w jakiej się to odbywa jest dla mnie niesprawiedliwa.

Chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz, złożoność sportu drużynowego. Jestem wręcz przekonany, że Legia dużo lepiej zaprezentowałaby się gdyby w składzie znaleźli się Radović i Duda. Miro był liderem tej drużyny, osobą, która potrafiła krzyknąć na chłopaków, pociągnąć ich za sobą. Niby nie ma zawodników niezastąpionych, jednak jeśli jakaś grupa zacznie się rozumieć na boisku, i to wszystko się zazębia to wyciągnięcie choćby jednej części sprawia, że inne elementy zaczynają szwankować. Spróbujcie wyciągnąć z laptopa kartę graficzną, laptop będzie chodził dalej natomiast jego praca nie będzie tak dobra. Nie mam pretensji do Radovicia, bo to jest jego praca i jest już bliżej końca kariery niż jej początku. Dlatego myśli o przyszłości swojej rodziny a ten kontrakt da mu stabilność do końca życia, jeśli oczywiście wszystko będzie wypłacalne. Szkoda tylko trochę momentu w którym ta saga miała miejsce. No, ale nie ma co gdybać!

To jest piękno sportu. Raz się wygrywa, raz się przegrywa. Naprawdę strasznie mi się nie podoba ten wszechobecny hejt. Pudło Kucharczyka, no faktycznie nie wyglądało to dobrze, ale nie tacy gracze pudłowali w podobnych, albo i lepszych sytuacjach. Przegrana 3:0? Nie takie drużyny jak Legia doznawały takich, jak i nie większych porażek. Każdy w tej zabawie chce wygrywać, dlatego zamiast linczować Legię, warto docenić grę Ajaxu. Potrafili wykorzystać błędy podopiecznych trenera Berga, zagrali dość dobre spotkania, sprzyjało im trochę szczęście i wygrali, chwała im za to. Nie była to klęska z drużyną pokroju Levadia Talin, i odpadnięcie w pierwszej rundzie eliminacji. Tylko była to walka w rundzie pucharowej Ligi Europejskiej z Ajaxem Amsterdam! Naprawdę, Legia na moje oko jest klubem, który zmierza w dobrym kierunku. W Polsce nie ma na legionistów mocnych, Europę gonią stopniowo, małymi krokami. Nie od razu Rzym zbudowano...

Paweł.

foto:http://www.przegladsportowy.pl/m/Repozytorium.Podglad.aspx/900/0/przegladsportowy/635412804773435467.jpg

poniedziałek, 23 lutego 2015

Lepszy niż Ronaldo i Messi razem wzięci


11 goli, 6 spotkań-to bilans Basa Dosta holenderskiego napastnika VfL Wolfsburg w 2015r. Na podstawie matematyki można wyliczyć, że Dost strzela średnio 1,83 bramki na mecz. A według statystyk na strzelenia bramki potrzebuje nieco ponad dwóch strzałów. Robi wrażenie. 




1,83 bramki na mecz! Tak wysokiej średniej nie ma nawet sam Lionel Messi, który strzela bramki w 2015 roku ze średnią 1,16. Jaki miałoby sens mówienie o zdobyczach bramkowych bez wspomnienia w nim o CR7? Żadnego! A więc Cristiano Ronaldo strzela przeciętnie 0,6 bramki na mecz. Dodając do siebie osiągnięcia strzeleckie „wielkiej dwójki” światowego futbolu ich wynik cały czas jest mniejszy niż wynik samego Dosta. Oczywiście nie można na podstawie tych raptem dwóch miesięcy wysnuwać jakichś daleko idących wniosków, natomiast trzeba dostrzec kapitalną formę jaką osiągnął w tej części sezonu holenderski napastnik VfL Wolfsburg.


Dost nie jest już młodym graczem, bo ma na swoim karku 25 wiosen. Jednak jego kariera jest jak rollercoaster. Sukcesywnie jedzie do góry i gdy jest już wystarczająco wysoko przydarza mu się jakaś kontuzja co powoduje szybki zjazd w dół. I tak w kółko. Dost do Wolfsburga przeszedł z SC Heerenveen (liga holenderska), dla którego w rozgrywkach 2011/12 strzelił aż 32 gole! Początki w Wolfsburgu nie były złe, potem przydarzyły się kontuzje, zmiany trenerów, różne inne perturbacje i ciężko było się Dostowi wydostać z dołka. Jednak to, co teraz prezentuje Dost budzi ogromny podziw, czego się nie dotknie zamienia w gola. W Niemczech Dost nie schodzi z ust dziennikarzy a wszystkie sportowe gazety rozpisują się o jego bramkowych wyczynach.

Jednak co warte podkreślenia. Dost nie strzelałby tylu bramek gdyby nie zagrania od swoich partnerów z drużyny. A asystentów ma z najwyższej światowej półki w pomocy Schurrle, De Bruyne, Vieirinha. Z obrony do ataków podłączają się boczni obrońcy Jung i Rodriguez. Pieczę nad tym, aby wszystko kręciło się tak jak powinno sprawuje Dieter Hecking. Oglądając ostatnie spotkania w wykonaniu Wolfsburga można odnieść wrażenie, że rośnie mocny konkurent dla Bayernu, który jest w stanie równać się z nimi na szczeblu sportowym, jak i na szczeblu finansowym, potrafiący ściągnąć do klubu zawodników z najwyższej półki np. ostatni transfer Schurrle.


Po zdobyciu tytuły mistrzowskiego w sezonie 2008-2009 “Wilki” przechodziły spory kryzys. Miejsca notowane na koniec sezonu w lidze, czyli odpowiednio 8,15,8,11 na pewno nie zadawały kibiców, właścicieli jak i samych zawodników. Trener Hecking objął tę drużynę pod koniec 2012r. i przez pół roku sprawdzał przydatność poszczególnych zawodników do gry. Zawodników, którzy go nie przekonali pożegnał oraz dodatkowo wzmocnił drużynę graczami o takiej charakterystyce, jakiej potrzebował. Od początku sezonu 2013/14 trener ruszył ze swoją wizją. Efekt? 5 miejsce i awans do Ligi Europejskiej, w której Wolfsburg gra do dzisiaj. W pierwszym meczu fazy pucharowej na własnym stadionie pokonali Benifice 2:0, a zdobywcą obu bramek był nie kto inny jak Bas Dost. Zespół budowany jest w bardzo przemyślany sposób. Średnia wieku drużyny w ostatnim meczu wygranym z Herthą Berlin 2:1 (tak, dwie bramki Dosta) wynosiła 26 lat. Biorąc pod uwagę obecność w składzie dwóch weteranów Benaglio 31 lat oraz Naldo 32 lata, zespół składa się głównie z zawodników w wieku około 26 lat i młodszych jak De Bruyne czy Arnold.

Dlatego na moje oko, VfL Wolfsburg jest na chwilę obecną jedynym zespołem na niemieckiej ziemi, który może zagrozić Bayernowi. Jeśli tylko Bas Dost utrzyma swoją dyspozycję strzelecką, klub będzie dalej trzymał się takiej wizji jaką ma teraz, to przyszłość zapowiada się w jasnych barwach. Oby tylko wcześniej wspomniany przeze mnie rollercoaster nie dopadł po raz kolejny klubu i samego Dosta, ponieważ upadek z takiej wysokości będzie bolał tak samo jak po sezonie 08/09. Mam jednak nadzieję, że władze “Wilków” nauczyły się na swoich błędach i wyciągnęły mądre wnioski.

Paweł.

foto: http://a1.fssta.com/content/dam/fsdigital/fscom/Soccer/images/2015/01/30/013015-SOCCER-Wolfsburg-Bas-Dost-SS-PI.vadapt.620.high.0.jpg 

piątek, 20 lutego 2015

Częstochowa bez żużla? No way!


Dzisiejsza decyzja Polskiego Związku Motorowego o wygaszeniu licencja na start w drugiej lidze żużlowej dla SCKM Włókniarz Częstochowa i Stowarzyszenia GKŻ Wybrzeża Gdańsk wywołała wiele kontrowersji. Dla mnie jako faceta, który spędzał na Olsztyńskiej każdą żużlową niedzielę jest to cios poniżej pasa. 





Do chwili obecnej nie jestem w stanie zrozumieć tej decyzji PZM. Jest wokół niej tyle pytań, tyle kontrowersji, tyle niejasności że samo przez siebie staje się to niepojęte.

  1. Dlaczego za błędy Spółki CKM Włókniarz S.A ma płacić Stowarzyszenie SCKM Włókniarz? Są to dwa osobne twory! Oczywiście współpracują ze sobą, korzystają z jednego stadionu i mają ze sobą pewnie wiele innych wspólnych mianowników. Jednak nie zmienia to faktu, że są to nadal dwa osobne podmioty! Czy jak Waldek okradnie Heńka to za jego przestępstwo płaci Franek? Nie! Czy jak pójdę do sklepu i ukradnę czekoladę to pani na kasie doliczy ją do rachunku innemu klientowi? Nie! Więc dlaczego SCKM ma spłacić długi CKM S.A?!

  1. To jakiego piwa naważyła sobie spółka to osobna bajka. Naprawdę nie sądziłem, że kondycja spółki jest aż tak kiepska. I nie chcę się tutaj nad tym rozwodzić. Natomiast obecny prezes pan Śleszyński od początku mówi, że spłaci długi wobec zawodników. Głośno i klarownie mówi o tym, że SCKM nie powinien płacić za głupotę CKM S.A! Nikt od winy nie ucieka, wręcz przeciwnie są prowadzone rozmowy z zawodnikami, proces upadłościowy itd. Więc chyba ludzie w związku widzą, że wszystko zmierza w dobrym kierunku, że nikt nie ucieka od winy. Więc dlaczego SCKM jest wciągany w tą całą „zabawę”? To jest sprawa między CKM S.A a zawodnikami, którzy mieli podpisany z ową spółką kontrakt!

  1. Spółka SCKM starała się o licencję na starty w PLŻ 2 dużo wcześniej przed tym jak upadłość ogłosił CKM S.A. Jest to kolejny dowód na to, że są to osobne podmioty! Wracając do licencji. PZM przyznał takową SCKM, dodając do niej jakieś warunki, które z tego co można było przeczytać stowarzyszenie regularnie i rzetelnie wypełniało. Co za tym idzie, władze stowarzyszenia zaczęły szukać sponsorów, inwestować pieniądze w sprzęt, podpisywać kontrakty z zawodnikami i wiele innych rzeczy aby jak najlepiej przygotować się do startu sezonu. I co teraz? Nagle władze PZM stwierdzają, że wygaszają licencję. No ludzi kochani! Albo jesteśmy dorosłymi ludźmi i rządzimy poważnym związkiem albo bawimy się w przedszkole! Kto teraz zwróci SCKM zainwestowane pieniądze?! Kto będzie świecił oczami przed sponsorami?! Kto znajdzie kluby zawodnikom, którzy związali się z SCKM?! Na pewno nie PZM...

  1. Czytając w Internecie różne wiadomości, natknąłem się na zdanie, które mówiło coś o tym, że byli zawodnicy CKM S.A naciskali na to aby spółka SCKM nie dostała licencji. A od kiedy to zawodnicy rządzą tym kto dostanie licencję a kto nie?! Śmiech na sali! Rozumiem rozgoryczenie zawodników, którzy walczą o swoje pieniądze. Jednak jasno jest im mówione, że pieniądze dostaną. Kontrakt mają podpisany z CKM S.A a nie SCKM. Pieniądze zalega im CKM S.A a nie stowarzyszenie SCKM!

  1. Częstochowa jest miastem, które oddycha (czas teraźniejszy) żużlem. Od kiedy tylko pamiętam na stadionie przy ulicy Olsztyńskiej notowane są najwyższe frekwencje. Z autopsji wiem, jak Częstochowa i okolice żyją spotkaniami. Niedziela = żużel. Od rana męczyło się rodziców żeby jechali na mecz, zawsze się udawało i nie było to ciężkie, bo żużel trzeba lubić. Niedzielny obiadek, chwila odpoczynku i start! Szalik na szyję, czapka na głowę, trąbka w rękę i na stadion! Kolejki ustawiające się jeszcze godzinę przed otwarciem bram, pełen stadion kibiców, auta poobklejane różnymi naklejkami nawiązującymi do speedwaya to pokazuje, że Częstochowa potrzebuje żużla a żużel potrzebuje Częstochowy. Dlatego nie jestem w stanie wyobrazić sobie tego, że klubu ze Świętego Miasta mogłoby zabraknąć na żużlowej mapie Polski. No way!

  1. W taki sposób PZM zabija żużel. Już od jakiegoś czasu w żużlu nie dzieje się dobrze. Odwracają się sponsorzy, trwa głośna nagonka odnośnie przepisów, afery z tłumikami, z walkowerami w finale itd. Teraz ułożony jest cały terminarz, kluby planują wyjazdy, liczą koszty i jak najlepiej organizują się na start PLŻ 2, a tu nagle dostają informację, że w lidze wezmą udział... 4 kluby. Jak tu poważnie myśleć o takim związku? Naprawdę bardzo skutecznie niszczony jest sport, który od lat przynosi nam wiele sukcesów i radości. Nie mogę tego zrozumieć i pogodzić się z tym. Dlaczego? Kto na tym zyskuje? Na pewno nie żużel...

Ciężko mi jest to wszystko zrozumieć, pewnie nie tylko mi. Jest mi najzwyczajniej w świecie przykro. Tyle wspomnień, tyle radości, tyle spotkań, tyle zdartych gardeł i co? Teraz to nagle ma przestać istnieć? Bo panowie w PZM się rozmyślili?! Jest mi strasznie szkoda pana Michała Świącika, który wykonał kawał dobrej roboty. Niedługo pewnie możemy doczekać się jakiegoś odwołania od tej decyzji PZM, oby to wszystko rozwiązało się po myśli SCKM. Jednak najbardziej jest mi szkoda tych wszystkich kibiców, którzy nawet na meczach drugiej ligi wypełnialiby stadion przy ulicy Olsztyńskiej. Dlaczego? Bo Częstochowa po prostu kocha żużel, a panowie w PZM chcą ich rozwieść...

Paweł.

środa, 18 lutego 2015

Królowa wróciła!


 67 dni-tyle trwał rozbrat z Ligą Mistrzów. Całe szczęście dobiegł on końca. W końcu mogliśmy zasiąść przed telewizorem o magicznej godzinie 20:45 i oddać się w ręce czarodziejów piłki nożnej. Liga Mistrzów w najlepszej postaci.




Ostatnia kolejka fazy grupowej miała miejsce 10 Grudnia poprzedniego roku i od tego dnia musieliśmy oczekiwać na wtorki i środy z Ligą Mistrzów. Jednak warto było czekać, mecz PSG – Chelsea dał nam to, za czym tak długo tęskniliśmy. Mogliśmy poczuć magię LM, bo inaczej niż magią tego nazwać nie można. Gdzie można spotkać się z tak fantastyczną akcją trzech obrońców zakończoną golem? W Lidze Mistrzów. Gdzie autobusy nie wytrzymują ciśnienia i nie są w stanie wjechać na stadion? W Lidze Mistrzów. Gdzie zawodnicy mogą zmieniać położenie spraju? W Lidze Mistrzów. I można tak wymieniać bez końca, bo magia Ligi Mistrzów czyni cuda i właśnie dlatego przyciąga do siebie setki milionów widzów. Jest to bardzo ciekawe zjawisko psychologiczne i ciekaw jestem czy ktoś nie pisał o tym pracy naukowej. Zwróćcie uwagę na to, że gdy gra LM to wszyscy i wszystko żyje tym wydarzeniem. Facebook, Twitter, Instagram i wszystkie inne portale tętnią Ligą Mistrzów. Fani pokazują publicznie komu kibicują, zamieszczają wpisy chwalące ukochane zespoły czy komentują kontrowersyjne akcje i gole. Również ilość tzw. memów, które powstają przed, w trakcie i po spotkaniach jest ogromna.






Dalej, poprawcie mnie jeśli się pomylę, ale niemalże 80-90% barów, pizzeri czy knajp posiadających TV pokazują właśnie Ligę Mistrzów. Miasta umierają, ponieważ wszyscy są pochowani w knajpach bądź zaszyci w mieszkaniach, gdzie ze swoimi znajomymi oglądają sobie meczyk. Ludzie z każdej klasy społecznej odnajdują w tym coś co ich interesuje, coś co sprawia, że zasiadają przed TV i rozkoszują się. Piękna sprawa. A następnego dnia o danym spotkaniu można usłyszeć dosłownie wszędzie! W tramwaju, w pracy, w szkole, w kolejce po bułki, w warzywniaku, wszędzie! Sami pewnie też spotkaliście się z tym, a śmiem twierdzić, że również praktykowaliście. :)

A: PSG zagrało super mecz, gdyby nie Courtouis PSG zmiotłoby Chelsea.

B: Ależ skąd! Nie znasz się. Jose nad wszystkim panował, tak miało być. Prawdziwą Chelsea zobaczysz na Stamford Bridge.
A: Nie byłbym tego taki pewien, gracze PSG doświadczeni dwoma ostatnimi edycjami wyciągnęli pewnie jakieś wnioski.
B: Naprawdę uważasz, że mają jakiekolwiek szansę?
A: No tak...
I tak dalej. A wszystko najczęściej kończy się jakimś zakładzikiem. Takich dialogów w środę bądź czwartek, tworzy się tyle, ile przysłowiowych grzybów po deszczu. Magia Ligi Mistrzów pochłania wszystkich. Również mnie...

Nie wiem jak wy, natomiast mnie, gdzy oglądam mecz, przepełnia taka radość, że jest to wporst nie do opisania. To jest chyba właśnie ta magia. W ciągu całego dnia staram sobie wszystko tak zaplanować, żeby o 20:30 mieć wszystko załatwione i w spokoju móc zasiąść przed TV. Rzeczy, które na ogół nie sprawiają mi zbytniej przyjemności jak choćby zmywanie czy sprzątanie, w dzień Ligi Mistrzów wykonuję szybko, z werwą, z przedziwną radością. A po wykonanych obowiązkach z sumieniem mogę zasiąść do oglądania. Magia LM, no magia...

Wczoraj Pan Tomek Smokowski komentując mecz PSG – Chelsea w pewnym momencie wyrzucił z siebie: „ łuuhhhuuu huuuu huuuu” i niech to będzie najlepszą puentą Ligi Mistrzów, bo czasami naprawdę brakuje słów, żeby ją opisać, żeby opisać to, co jej towarzyszy.

Paweł.

foto: http://bi.gazeta.pl/im/9e/9e/10/z17427870Q,Oto-prawdziwy-powod-przenosin-sedziowskiej-pianki-.jpg

foto: http://img2.national-geographic.pl/uploads/photo/29/29833/radosc-dziecka-ludzie-29833-large.jpg
foto: http://pl.memgenerator.pl/mem-image/wraca-liga-mistrzow-pl-000000/d



poniedziałek, 16 lutego 2015

Jak wygrać z Atletico? Nie fauluj!

Wczorajszy dzień nie obfitował w ciekawe wydarzenia sportowe. Jednak w oczekiwaniu na All Star Games w Nowym Jorku postanowiłem obejrzeć spotkanie Celty Vigo z Atletico Madryt. Nie żałowałem, nie chodzi nawet o sam wynik tylko o precedens, który miał miejsce w jego trakcie.



 
Tydzień temu Atletico Madryt zmiotło z powierzchni ziemi „Galaktycznych” pokonując ich 4:0. Dlatego oglądając wczorajsze starcie Atletico z Celtą spodziewałem się podobnego wyniku, przeliczyłem się. Celta Vigo od początku spotkania dyktowała warunki gry. A co najciekawsze były to warunki bardzo... kulturalne. Dokładniej chodzi mi o to, że gracze Celty Vigo do 74 minuty spotkania ani razu, podkreślam ANI RAZU nie sfaulowali podopiecznych trenera Simeone. Co za tym idzie gracze z Madrytu nie mieli okazji do wykorzystanie swojej bardzo silnej broni czyli stałych fragmentów gry. Prześledziłem ostatnie dziesięć spotkań Atletico pod względem fauli, które zostały dokonane na graczach Simeone. I tak, średnio gracze Atletico byli faulowani 15 razy w meczu. Pewnie około połowa z tych fauli miała miejsce na atakowanej połowie, czyli była to okazja do strzelenia bramki. A gracze Celty w bardzo skuteczny sposób ten argument graczom Atletico wytrącili.

Podopieczni trenera Simeone byli przyzwyczajeni do tego, że bardzo często ich mecze to wojny przepełnione faulami. Od początku spotkań faulują i prowokują swoich przeciwników, aby Ci tym samym się odwdzięczyli. I większości przypadków to się udaje, jednak tym razem było inaczej. Trener Celty Eduardo Berizzo, który w przeszłości był obrońcą rozegrał to spotkanie fenomenalnie. Sam uczył się trenerki pod okiem jednego z najlepszych fachowców Marcelo Bielsy, był jego asystentem w reprezentacji Chile. Po wczorajszym spotkaniu można odnieść wrażenie, że nauka nie poszła w las. Trener Berrizo uczulił swoich zawodników na próby prowokowania ze strony zawodników Atleitco. Naprawdę, uwierzcie mi na słowo nie było żadnej kłótni na boisku w której uczestniczyliby gracze Celty, żadnych pretensji, zero! Oglądając spotkanie można było odnieść wrażenie, że piłkarze Celty nie widzieli na boisku swoich przeciwników. Byli grzeczni jak aniołki, żadnej żółtej kartki, czysta piłka. Dawno nie oglądałem takiego spotkania.

Jestem pod ogromnym wrażeniem tego jak gracze Celty rozegrali wczorajsze spotkanie, a taktyka jaką obrał ich trener była po prostu fantastyczna. Pierwszy faul w 74 minucie, drugi około minuty 83 i dwa w doliczonym czasie gry, spowodowane brakiem sił. Cztery faule w przeciągu całego spotkania! A trzeba dodać, że podopieczni trenera Berrizo grali pressingiem, podwajali przeciwnika co często skutkuje faulem a oni wczoraj robili to w rewelacyjny, czysty sposób. 



Chciałbym podkreślić jeszcze jedną rzecz. Gracze Celty nie są co mecz grzecznymi chłopcami. W innych meczach grają ostro, faulują itd. tylko ten mecz wymagał innego podejścia. I to jest kapitalna umiejętność, że zawodnicy potrafią się dostosować do taktyki trenera. Potrafią zmienić swój styl gry dla dobra drużyny i wyniku. Ufają trenerowi Berrizo, że to co zaplanował da im zwycięstwo. Ogromny szacunek. 

Paweł. 

foto: livesports.pl

sobota, 14 lutego 2015

Kadra to nie walentynki


Walentynki, dzień przepełniony miłością jednak osobiście nie przepadam zbytnio za tym „świętem”. Dlaczego? Jeśli się kogoś kocha to walentynki są 365 dni w roku. I to samo powinno tyczyć się gry w kadrze. 




Dzisiaj odpalam Internety i wszędzie trąbią o rezygnacji trenera Makowskiego z funkcji trenera reprezentacji Polski siatkarek. Ta informacja zbytnio mnie nie zaskoczyła, gdyż można było się spodziewać takiego obrotu sprawy. Już od jakiegoś czasu w reprezentacji kobiet nie działo się dobrze. Można było napotkać na jakieś słowne wojenki, a najgoręcej było na linii Makowski-Werblińska. Zawodniczki narzekały na trenera i odmawiały przyjazdu na zgrupowanie, trener narzekał na zawodniczki, że nie przyjeżdżały i koło się zamykało. 

Osobiście oceniam pracę trenera Makowskiego na plus. Dał szansę na poczucie gry w reprezentacji sporej ilości młodych zawodniczek, z których w przyszłości będziemy mieli sporo radości. Starał się uszyć jak najwięcej mógł z materiału, którym dysponował. A poza tym od zawsze jestem za polską myślą szkoleniową i to w każdej dyscyplinie sportowej. Jednak ostatnio zauważyłem jakiś odwrót od polskich szkoleniowców, ale to temat na inną rozprawkę.

Ta cała sytuacja związana z odejściem trenera Makowskiego i jego kulisami oraz dzisiejszy dzień miłości natchnął mnie do apelu. A mianowicie chciałbym aby walentynki w naszym życiu jak i w kadrach reprezentacji miały miejsce tak jak wspominałem wcześniej 365 dni w roku. Nie chciałbym aby sportowcy wybierali sobie imprezy w których w reprezentacji zagrają a w których nie. Naprawdę na moje oko gra w reprezentacji swojego kraju dla sportowca powinno być czymś do czego się dąży, czymś na co się pracuje z dnia na dzień w klubie. Gra w reprezentacja powinna być nagrodą. Dlatego nie rozumiem jak można odmówić gry w kadrze, naprawdę nie jestem w stanie tego pojąć i obawiam się, że nigdy nie będę.

Dlatego marzy mi się aby każdy trener miał do dyspozycji zawodników/zawodniczki, których uznał za najlepszych. Chciałbym aby taka sytuacja miała miejsce we wszystkich kadrach narodowych. Abyśmy nawzajem darzyli siebie miłością i szacunkiem. Mam na myśli tutaj Nas kibiców i sportowców reprezentujących nasz kraj. Tak jak my ich kochamy i szanujemy, tak niech oni nas kochają i szanują, czyli niech nie odmawiają występów z orzełkiem na piersi. Niech miłość sportowców do reprezentacji będzie tą prawdziwą miłością a nie taką „walentynkową”. Podobnie jak osoby będące w związku zamiast jednorazowego walentynkowego strzału miłości wolą systematyczne obdarowywanie siebie tym uczuciem. Tak samo kibice chcą sportowców regularnie grających w kadrze a nie jednorazowo w wybranych przez siebie imprezach.

Nawiązując do dzisiejszego dnia zakochanych. Naprawdę nie czuję tego „święta”, jest ono dla mnie takie trochę sztuczne. Jeśli się kogoś kocha to walentynki są każdego dnia w roku. Można raz na jakiś czas kupić dziewczynie różę, zrobić jakiś prezent, zabrać do kina cokolwiek. Tak samo kobiety powinny się interesować swoimi mężczyznami. Nic nie stoi na przeszkodzie od czasu do czasu w zrobieniu kolacji, kupieniu prezentu. Liczę na to, że u Was tak jest! :)

A zatem ten dzisiejszy dzień potraktujmy jako deser, a każdy dzień w roku niech będzie walentynkami! Niech sportowcy nie odmawiają gry w reprezentacjach, tylko kochają grę na niej. No i niechajże radość i miłość gości w nas każdego dnia, a nie tylko 14 lutego! :)


Paweł. 

foto: eurosport.onet.pl

czwartek, 12 lutego 2015

Trzy razy tak!


Polskie drużyny mają za sobą pierwsze mecze w fazie play-off siatkarskiej Ligi Mistrzów. Skra i Resovia swoje spotkanie wygrały, Jastrzębski Węgiel niestety przegrał po tie-breaku. Tu i tam można usłyszeć jakieś zarzuty w stronę drużyn z Rzeszowa i Jastrzębia, jednak ja się z tym nie zgadzam. 





Pierwsze tak: Wygrana Skry Bełchatów

Nokaut. Podopieczni trenera Falasci zdemolowali Mistrza Włoch - Cucine Lube Banca Marche Treia, bo jak inaczej można określić wygraną 3:0 na wyjeździe, w setach do 22,19 i 13? Nokaut! A biorąc pod uwagę jeszcze styl w jakim dokonała tego drużyna Skry, to naprawdę budzi to ogromny podziw. Oglądając to spotkanie czasami można było odnieść wrażenie, że spotkały się drużyny z dwóch innych biegunów, a była to faza play-off Ligi Mistrzów. Drużynie z Bełchatowa wychodziło dosłownie wszystko. Nawet jeśli piłka była niedokładnie przyjęta, bądź wystawiona to zawodnicy atakujący i tak to kończyli czy to kiwką czy popisowym atakiem Conte tzw. „hakiem”. Po zawodnikach z Bełchatowa było widać taką pozytywną pewność siebie i przekonanie o swoich umiejętnościach! Nie pojechali na boisko Mistrza Włoch i nie położyli się przed nim, błagając o jak najmniejszy wymiar kary. Wręcz przeciwnie stanęli do walki, podjęli rękawice i szybkimi trzema ciosami położyli rywala na deski.
Naprawdę, oglądając wczorajszy mecz przecierałem oczy ze zdumienia. Poziom jaki prezentowała Skra był bardzo, ale to bardzo wysoki. Nie chodzi tutaj nawet o sam wynik, tylko o zgranie, komunikacje na boisku, schematy rozegrania poszczególnych akcji. Brawo, brawo, brawo!
Jestem na TAK!

Drugie tak: Wygrana Resovii Rzeszów

Zawodnicy z Rzeszowa zmierzyli się w pierwszym meczy play-off z VfB Friedrichshafen. Według wielu najsłabszą drużyną, która została w grze. I w pewnym stopniu można się z tym zgodzić, jednak od kiedy pamiętam drużyna VfB pod wodzą trenera Steliana Moculescu zawsze stawiała przeciwnikom twarde warunki. Mocna zagrywka, dobra gra na linii blok-obrona, specyficzna sala no i oczywiście kunszt trenera Moculescu, który od bodajże 1997 roku jest trenerem drużyny z Friedrichshafen. Dlatego daleki jestem od podważania tego zwycięstwa.
To jest siła drużyny, że mimo słabszej postawy potrafi wygrać spotkanie. I tego się trzymajmy, wczorajszy mecz podopiecznych trenera Kowala nie był na pewno ich najlepszym spotkaniem, jednak mimo to zwycięskim! Jak mówi stare porzekadło „zwycięzców się nie sądzi” i w tym wypadku pasuje ono idealnie. Zamiast czepiać się stylu, cieszmy się ze zwycięstwa.
Swoją drogą jakich to czasów dożyliśmy, że zwycięstwa naszych drużyn na wyjeździe z tak utytułowanym rywalem są odbierana z lekkim niesmakiem. Bądź co bądź...
Jestem na TAK!


Trzecie tak: Spotkanie Jastrzębskiego Węgla z Sir Safety Perugia

Ten mecz niestety zakończył się porażką polskiej drużyny, jednak samo spotkanie mimo sporej ilości błędów stało na naprawdę ciekawym poziomie. Jastrzębski Węgiel grał na równi z wicemistrzem Włoch... bez lewego skrzydła (Quesque 8/21 – 38%, przyjecie: 14%!!!, Gierczyński 4/20 – 20%, przyjęcie: 44%). Cały ciężar gry spoczywał na środkowych i atakujących. Naprawdę jest mi strasznie żal prezesa Grodeckiego, który przed sezonem zbudował naprawdę bardzo dobrze zbalansowaną drużynę. I już nie pierwszy raz zdarzenia losowe burzą cały misterny plan. Szkoda.
Co na plus, bardzo dobre zmiany Malinowskiego, na moje oko atakujący Jastrzębskiego Węgla powinien dostać szansę od trenera Antigi w reprezentacji. Kapitalnie ułożona lewa ręka, regularna zagrywka, szkoda tylko, że tyle czasu spędza na ławce rezerwowych.
Dzisiaj jak na dłoni można było dostrzec kunszt Michała Masnego, który cały mecz musiał „ciągnąć” środkiem i atakującymi. A co najlepsze, wychodziło mu to naprawdę dobrze. A krótkie grane z okolic trzeciego, czwartego metra były stałym elementem gry Jastrzębskiego w tym meczu.
I jeszcze jedno, miło było zobaczyć ponownie w akcji Gorana Vujevicia. 42-latek zagrał dzisiaj naprawdę bardzo dobre spotkanie, przyjęcie na poziomie 81%, atak na 50%. Jestem pełen podziwu dla tego gracza, pamiętam jak jeszcze w barwach Serbii i Czarnogóry spędzał sen z powiek naszym reprezentantom. Powiedziałbym, że jest jak wino im starszy tym lepszy. Jednak nie do końca by to stwierdzenia pasowało, gdyż Vujević zawsze gra na tym samym, dodam wysokim poziomie. Przyjemność dla oczu. Ogólnie rzecz ujmując, za całokształt:
Jestem na TAK!

Resumując, jestem bardzo zadowolony z tego co zaprezentowały polskie drużyny w Lidze Mistrzów. Skra zagrała wręcz kosmicznie. Resovia wywiozła z gorącego terenu zwycięstwo. Jastrzębski zaprezentował się naprawdę bardzo dobrze. Mimo braków kadrowych, mimo braku pomocy od przyjmujących byli bardzo blisko zwycięstwa.

Trzy razy tak!

Paweł.

wtorek, 10 lutego 2015

Liga Mistrzów (nie)równa się Lidze Mistrzów


Mało kto wie, że dziś miał miejsce pierwszy pojedynek fazy play-off siatkarskiej Ligi Mistrzów. Był to nie byle jaki pojedynek, ponieważ zmierzyły się w nim dwie drużyny uważane za potęgi, a mianowicie Halkbank Ankara i Biełogorie Biełgorod. Siatkówka na najwyższym poziomie.




W tym momencie nie będę rozdmuchiwał meczu samego w sobie, ponieważ oglądało się go wybitnie dobrze. Pragnę zwrócić uwagę na całkiem inną rzecz, a mianowicie na sam produkt siatkarskiej Ligi Mistrzów.

W meczu po przeciwnej stronie siatki stanęli czołowi zawodnicy świata m.in. Sokolov, Juantorena, Kubiak w Halkbanku czy Grozer, Muserski, Tietiuchin w Biełgorodzie. Nawet osobie bardzo zmotywowanej i zawziętej ciężko byłoby znaleźć jakąkolwiek drużynę z lepszym składem personalnym. W związku z wysokim poziomem, jaki prezentują drużyny, moglibyśmy się spodziewać, że hala zostanie wypełniona po brzegi kibicami a reklamy będą wręcz krzyczeć: Oglądaj!.

Nic bardziej mylnego. Hala w Ankarze wypełniona była co najwyżej w 50%, a co ciekawe spora ilość wejściówek była najzwyczajniej w świecie rozdana po to, by hala nie straszyła pustkami. Reklamowanie? Nic z tych rzeczy. Mało kto wiedział o tym spotkaniu. Gdybym nie był fanatykiem zapewne też bym nie wiedział, że taki mecz się odbywa.

Osobiście nie wyobrażam sobie, aby taka sytuacja miała miejsce w meczu piłkarskiej Ligi Mistrzów pomiędzy np. Ateltico Madryt a Chelsea Londyn. Nie śmiem nawet porównywać piłkarskiej Ligi Mistrzów z siatkarską, ponieważ te dwie dzielą lata świetlne.. Jednak jako praktykujący siatkarz zazdroszczę, ale również jestem pod wrażeniem tego, w jak umiejętny sposób piłkarska Liga Mistrzów jest reklamowana oraz popularyzowana.

Niemniej jednak jako optymista, mam nadzieję, że „poprawny”, czekam na czasy, kiedy siatkarska Liga Mistrzów będzie równie popularyzowana jak piłkarska. Moim marzeniem jest, aby była dostępna na ogólnym kanale tak, aby każdy mógł zaszczepić w sobie pasję do sportu oraz to, aby hala pękała w szwach. Uwierzcie, takie mecze ogląda się sto razy lepiej.

Na szczęście nic w życiu nie jest czarne albo białe. Również w sporcie mają miejsce nieliczne, miłe wyjątki, jak choćby zbliżające się wielkimi krokami mecze polskich drużyn w fazie play-off. Jestem przekonany, że na tych meczach hale nie będą puste a kibice pokażą się z jak najlepszej strony.

Przykro, że siatkarska Liga Mistrzów jest tak słabo opakowanym produktem. Na moje oko siatkówka jest dyscypliną, którą stać na naprawdę dobrą Ligę Mistrzów z pełnymi halami, ze sponsorami oraz błyskotliwą i przyciągającą reklamą. Zwyczajnie jest to przykre, że osoby zarządzające tym produktem nie pragną rozwoju i popularyzacji Ligi. Ma to swoje konsekwencje. Kluby piłkarskie biją się o Ligę Mistrzów, natomiast w siatkówce niektóre kluby nie wiedzą czy w ogóle brać udział w rozgrywkach. Powód jest oczywisty, chodzi przede wszystkim o pieniądze, ponieważ kluby nie są skore aby dokładać ze swojej kieszeni do interesu. Władze piłkarskiej Ligi Mistrzów są w stanie znaleźć sponsorów zapewniających budżet na kilkadziesiąt, kilkaset milionów. Siatkówka natomiast nie potrzebuje aż takich pieniędzy. Wystarczyłoby dwóch, trzech poważnych sponsorów i chęci! Jednak można odnieść wrażenie, że nikt nie chce rozwijać siatkarskiej Ligi Mistrzów, a budżet jaki był taki jest. Jest to rzecz ciężka do zrozumienia. Czy nikomu nie zależy na rozwoju siatkarskiej Ligi Mistrzów?

Kończąc liczę na to, że ktoś wreszcie uzdrowi siatkarską Ligę Mistrzów, oraz że stanie się ona wydarzeniem na miarę swoich możliwości, do którego kibice i sponsorzy będą się dobijać drzwiami i oknami. Marzę, aby całe to przedsięwzięcie kręciło się na właściwym, dodam, wysokim poziomie. Nie wiem na ile jest to marzenie realne, ponieważ póki stołki we władzach grzać będą te same osoby może być to ciężkie, wręcz nierealne. Jednak nadzieja umiera ostatnia.
 
Paweł. 


foto: http://betonchampions.com/wp-content/uploads/2014/10/champions.jpg
foto: http://pressja.wsiz.pl/wp-content/uploads/2013/03/logo-cev-champions-league.jpg 

niedziela, 8 lutego 2015

FIFA - substancja płynąca w męskich żyłach


Sesja zdana, czas wrócić do domu. Sobota pełna sportowych wrażeń odhaczona, aczkolwiek dzisiaj chciałbym napisać o czymś odrobinie innym, jednak bardzo blisko związanym ze sportem i z emocjami mu towarzyszącymi.



Mam na myśli grę FIFA i jej fenomen. Wczoraj wieczorem grając karierę naszły mnie myśli, że gra FIFA zagościła w życiu niemalże każdego faceta . A co ciekawe, znam masę mężczyzn, którzy piłką nożna się nie interesują a w FIFĘ grają jak natchnieni. I dzisiaj od samego rana zastanawiałem się na czym polega niezwykłość tej gry oraz to, że potrafi przyciągnąć setki milionów samców alfa.

Po pierwsze: Gra z komputerem. Kto z nas nie grał kariery swoją ulubioną drużyną? Kto z nas nie budował swojego „dream team”? Kto z nas nie grał słabą ekipą, mając ambicje na wygranie z większymi markami? I takich pytań retorycznych można sobie zadawać miliony. W większości przypadków jest tak, że na początku gra się swoją ulubioną drużyną, ściąga się do niej swoich ulubionych piłkarzy i miażdży komputer. Jednak z czasem nie widać na horyzoncie ekipy, która może się z Tobą mierzyć. Wtedy zaczynamy nową karierę w jakiejś słabszej drużynie, z mniejszym budżetem i gramy od nowa. Przynajmniej ja tak mam.

Po drugie: Gra z „prawdziwym” przeciwnikiem. Kto z nas nie grał z kumplem przez Internet? Kto z nas nie brał udziału w jakimś własnym wiejskim turnieju? I tutaj też można by tak wymieniać bez końca. Chyba każdy kto grał w FIFĘ, korzystał z gry online. Nie ma się tu co rozwodzić. Natomiast jeśli chodzi o turnieje, to można o nich chyba napisać kilka ciekawych i dość obszernych książek. Pamiętam jak na początku pady udostępniał gospodarz, jednak z czasem każdy gracz przynosił swój własny pad. Podejrzewam, że wiecie dlaczego. Sam byłem świadkiem jak pewnego razu po przegranym meczu pad jako największy winowajca porażki został wytransportowany przez okno. Na początku gra służyła nam jako umilacz czasu, lecz z czasem zaczęliśmy wymyślać przeróżne nagrody w zamian za zwycięstwo. To powodowało, że konkurencja między nami jeszcze bardziej się zwiększyła, nie raz doprowadzając do śmiesznych pojedynków słownych czy szyderczych tekstów. Mimo tego, atmosfera turnieju była bardziej niż przyjemna i każdy czekał na kolejny turniej, aby się odegrać.

Po trzecie: Nowinki. FIFA z biegiem lat zaczęła wprowadzać nowe rodzaje karier, wszelakie ulepszenia i poprawy. Kto z nas nie grał jako menadżer? Kto z nas nie grał jako bramkarz? Kto z nas nie wysyłał skautów i wyszukiwał młode talenty? Naprawdę nie jestem jakimś koneserem i specjalistą od spraw techniczno - informatycznych, jednak postęp jaki towarzyszył tej grze od 1994 do 2015 jest ogromny. Pamiętam, że mój pierwszy kontakt z FIFĄ to gra w FIFĘ WM 2002 (DEMO) w której były trzy reprezentacje, a strzelając „gwiazdą” za piłką leciał ogień. O tym, jak dawno to było świadczy fakt, że była to gra... bez polskiego komentarza. A co spotykam teraz? Czasami mam problem z połapaniem się z tymi wszystkimi nowinkami w kolejnych wersjach. Możliwości jakie z każdą kolejną wersją daje nam EA Sports są niewiarygodne. Możemy poczuć się jak Jose Mourinho czy Cristiano Ronaldo. Jednak jedno zostaje niezmienne przez te wszystkie lata... chęć gry.

Zbliżając się do końca pytam, czego my w tej grze szukamy? Co ona takiego ma w sobie, że grają w nią faceci w wieku 21, 14, 30, 40 lat. Co jest w niej takiego, że potrafimy w nią grać całymi dniami i nocami. Ciężko jest jednoznacznie odpowiedzieć na te pytania, ponieważ każdy z graczy szuka w niej czegoś innego. Jedni odskoczni, relaksu, inni emocji i adrenaliny. Na tym polega magia tej gry, że potrafi do siebie przyciągnąć wszystkich. To gra, która łączy ludzi z różnych grup społecznych oraz pokoleń. Na moje oko... fenomen.

                                                                                                  Paweł.

foto: http://sites.duke.edu/wcwp/files/2013/10/Fifa.jpg


wtorek, 3 lutego 2015

Czy warto kupować zimą?

Szał związany z ostatnim dniem okienka transferowego za nami. I całe szczęście. Specjalne transmisje, eksperci w studio, łączenie się na żywo z reportami, którzy warują pod budynkami klubowymi. Cuda na kiju.



Na moje oko transfery dokonywane zimą, najczęściej ostatniego dnia są niezrozumiałe. Wszystko odbywa się na tzw. wariackich papierach, a co za tym idzie te transfery są obarczone sporym ryzykiem. Zawodnicy są marionetkami w rękach prezesów i agentów, wszystko zmienia się co 15 minut. No, ale cóż taki mamy klimat.
Wracając jednak do zawodnika. Przychodzi on do klubu w którym albo reszta zespołu odbyła właśnie okres przygotowawczy, albo gra ze sobą już od ponad pół roku. A on z marszu musi wejść do zespołu i zacząć grać. Dodając do tego presję związaną z oczekiwaniami wszystkich odnośnie transferu, już na początku tworzy się naprawdę trudna sytuacja. Czasami zdarzy się również, że zimą kluby kupują zawodnika/ów bo trzeba ratować wynik, bo trzeba się zakwalifikować do europejskich pucharów itd. Presja rośnie! Jest jeszcze jeden scenariusz, na szybko szukanie zawodnika, który zastąpi innego, który odniósł kontuzję, odszedł cokolwiek. Wtedy wszyscy zaczynają porównywać, wytykać, wynajdywać błędy itd.

Przejrzałem sobie najciekawsze zimowe transfery ostatnich trzech lat. I oto moje obserwacje. Rok 2013:
  • Balotelli do Milanu - Nigdy nie wiadomo co tym razem wyczaruje, szybko odszedł więc nie było chyba dobrze.
  • Llorente do Juventusu - Cały czas nie spełnia nadziei związanych z jego przyjściem.
  • Holtby do Tottenhamu - Przepadł w Tottenhamie, wypożyczany, szybko wrócił do ojczyzny.
  • Sturridge do Liverpoolu - Bardzo dobry transfer, szkoda tylko kontuzji.
  • Kovacić do Interu - Melodia przyszłości. Miał przebłyski, jednak były to tylko przebłyski.
  • Ba do Chelsea - Długo miejsca na Stamford Bridge nie zagrzał.

W roku 2014:

  • Hernanes do Interu - Ogromne nadzieje, miał podnieść Inter. Do tej pory się nie udało.
  • Mata do Manchesteru United - Początek nie był zbyt zadowalający, obecnie też nie czaruje.
  • Salah do Chelsea - Zachwycił Mourinho grając w Basel, Premier League natomiast nie zawojował.
  • Matić do Chelsea - Strzał w dziesiątkę!
  • Anderson do Fiorentiny - Równia pochyła w dół, miał się odbudować a jeszcze bardziej się zakopał.
  • De Bruyne do Wolfsburga - Początki nie były zachwycające, w chwili obecnej lider drużyny.
  • Osvaldo do Juventusu - Obieżyświat Osvaldo w Juventusie spędził całe pół roku.
  • Diego do Atletico - Transfer raczej ratunkowy, latem odszedł do Turcji.

Jak widać, większości z tych transferów nie wypaliła. A jeśli już odpaliła to po dłuższym czasie.

A co przyniósł nam rok 2015?
  • Schurrle do Wolfsburga.
  • Cuadrado do Chelsea.
  • Lennon do Evertonu.
  • Huth do Leicester.
  • Doumbia do Romy.
  • Fletcher do WBA.
  • Salah do Fiorentiny.
Czas pokaże jak tym zawodnikom uda się odnaleźć w nowej drużynie. Życzę im jak najlepiej!

Nie chce tutaj twierdzić, że każdy transfer dokonywany zimą jest nietrafiony. Takie transfery zdarzają się również latem, kiedy kluby mają więcej czasu na zbadanie, zawodnicy mają więcej czasu na zgranie się, wspólny okres przygotowawczy itd. Transfery Maticia do Chelsea czy Sturridge'a do "The Reds" to przykłady dobrych transferów zimowych, jednak takich perełek jest bardzo mało. Większa ilość transferów zimowych to niewypały, bądź pomyłki. A sukcesem jest sytuacja, kiedy zawodnikowi uda się odnaleźć w klubie po pół roku, do roku i wtedy zacznie pomagać drużynie.

Bądź co bądź osobiście nie jestem fanem transferów zimowych. Przypominają mi one polskie drogi. Są takim łataniem dziur odrobiną asfaltu ze smołą, bądź zasypaniem dziury szlaką. A wiemy doskonale jak to bywa z takim łataniem, szybko się ono psuje a dziura jak była tak jest, a bardzo często staje się jeszcze większa.

Paweł. 


foto: http://img.interia.pl/biznes/nimg/l/d/Polskie_kluby_pilkarskie_6460145.jpg 

poniedziałek, 2 lutego 2015

Czemu tak jest?!

Nie cieszyć się z sukcesu, tylko doszukiwać się czegoś złego toż to takie polskie. Nie rozumiem, dlaczego tak jest, że zawsze mimo sukcesów, zwycięstw znajdą się ludzie, którzy będą to negować.



Dzisiaj jadąc tramwajem natknąłem się na „artykuł” Pana Zarzecznego (kto nie zna może sobie wygooglować),który stwierdził, że:

„Jak to w narodach zakompleksionych – onanizm i chóralne śpiewy, gdy ja im nie zapomnę, że przerżnęli szansę grając z arabską zbieraniną na poziomie III ligi, tracąc ponad 30 goli.”

Po prostu krew człowieka zalewa. Jak inne narody zdobywają jakieś trofea, to cały kraj się cieszy, my zazdrościmy, że oni się cieszą i żałujemy, że my się nie możemy cieszyć. Uważamy to za normalne, że inni cieszą się z sukcesów. No bo w sumie to jest normalne! A gdy nasza reprezentacja odniosła nie lada sukces, kto wie co by było gdyby ten półfinał był bardziej sportowy. To przejaw naszej radości według co poniektórych to objaw zakompleksienia. Ja tam się cieszę z tego co mamy, a mamy naprawdę ogromny triumf! Nasze plecy oglądają drużyny z czuba światowego handballa. Może jestem zakompleksiony, ale dobrze mi z tym! Jeśli moje zakompleksienie ma się objawiać przez radość po trzecim miejscu na MŚ Polaków w jakiejkolwiek dyscyplinie, to mogę być zakompleksiony do końca życia! Niestety, jak to w naszym społeczeństwie się utarło, nie może być za dobrze i trzeba szukać dziury w całym. Tylko po co?

Już w trakcie turnieju można było spotkać jakieś głosy, że trener nie reaguje, że trener Biegler to, tamto. Mimo zwycięstw, trwała ciągła nagonka. Najbardziej rozśmieszyła mnie teoria, że sukces tej reprezentacji to nie jest sukces Bieglera, że jego największy wkład to nie przeszkadzanie drużynie. No ludzie złoci! Może faktycznie w tym ataku było za dużo fantazji, ale może takie było założenie trenera? Skupił się głównie na obronie, która funkcjonowała bardzo dobrze i dzięki niej doszliśmy tam gdzie doszliśmy, zresztą sami widzieliście. Może taka była jego wizja, żeby zawodnicy mieli jakąś dowolność w ataku, przez co nie grali schematycznie. Może Biegler zauważył, że ma tak inteligentnych i dobrych graczy, że nie trzeba ich ograniczać. Dał im jakąś wolność i nie przeszkadzał, więc może nie jest to jego wada tylko dobrze przemyślana decyzja? I można by się doszukiwać miliona innych rzeczy, ale najłatwiej jest krytykować.

W sumie gdyby nie Biegler to nie byłoby tej kadry. To on powołał tych a nie innych zawodników, to on z nimi trenował to co trenował, to on budował taką a nie inną kadrę, to on rozmawiał i budował morale tej grupy. To, że ta kadra wygląda tak a nie inaczej to jest jego zasługa. Więc nie rozumiem jak można stwierdzić, że to nie jest sukces trenera?! A poza tym bronią go wyniki, przywiózł medal z Mistrzostw Świata!

Ja osobiście zaliczam się do tych osób, które cieszą się, ogromnie z tego co osiągnęła ta kadra. I serce mi się raduję jak widzę ludzi, którzy podobnie jak ja się cieszą. Na lotnisku, przed TV, w tramwaju, na ulicy, gdziekolwiek. Cieszmy się tą chwilą! Bo zaraz znowu przyjdą jakieś afery, problemy i media opanuje „normalność”. Dlatego wykorzystajmy ten czas i cieszmy się razem z chłopakami! A jak gdzieś ktoś napisze, powie coś na „nie” to uszanuję jego zdanie, jednak dalej będę uważał swoje!

Widzieliście tę radość biało-czerwonych? Czy to po meczu, czy to w wywiadach no aż ciarki przechodzą po ciele! I niech ta radość płynąca od szczypiornistów pochłonie was, tak jak pochłonęła mnie! 

Paweł. 

foto: http://www.radiopik.pl/public/info/2015/thumb_800_0/2015-02-01_1422820261.jpg