wtorek, 30 sierpnia 2016

Elżbieta Porzec-Nowak: Noszenie orła na piersi to zaszczyt!


156-krotna reprezentantka Polski, brązowa medalistka Igrzysk Olimpijskich z Meksyku, zasłużona Mistrzyni Sportu, odznaczona m.in. Srebrnym Medalem za Wybitne Osiągnięcia Sportowe i Złotym Krzyżem Zasługi. W 2007 roku została laureatką 40. Konkursu Fair Play PKOl - otrzymała nagrodę indywidualną za całokształt kariery sportowej. Panie i Panowie, Elżbieta Porzec-Nowak!






Czym jest zwycięstwo?

Radością, że udało się pokonać przeciwnika, że okazało się lepszym. Odwdzięczeniem się losu, za ciężki trening.

I co następuje po zwycięstwie?

Różnie. Proszę mi wierzyć, są takie mecze jak pierwsze spotkanie na Igrzyskach w Meksyku z Koreą, kiedy wygrałyśmy, schodzimy do szatni i my siedziałyśmy przez kilka minut w ciszy na podłodze.

Jakie to uczucie zostać brązowym medalistom olimpijskim?

Ciężko to opisać. My myślałyśmy o tym, aby wygrać mecz, a reszta przyjdzie sama. Nie liczyłam na medal, liczył się udział – jak mawiał Coubertain „Istotą igrzysk nie jest zwyciężyć, ale wziąć udział. Nie musisz wygrać, bylebyś walczył dobrze.”

Oczywiście była to wielka, ogromna radość. W Krakowie wszyscy nas rozpoznawali, Pani w sklepie zostawiała gazetkę, w kolejce nas przepuszczano. Bardzo miłe, ale podkreślam, że ja nie liczyłam na medal, nie wiem jak reszta zawodniczek, chciałam wygrać każdy kolejne mecz, a co do reszty to już boisko zweryfikuje.

Jak dużo potu trzeba wylać, aby móc osiągnąć taki sukces?

Była to zupełnie inna siatkówka, punkty zdobywało się tylko przy swojej zagrywce, niektóre mecze trwały w nieskończoność, bo nie można było zdobyć tego punktu. Treningi były inne, przed Olimpiadą trenowałyśmy w wysokich terenach, aby móc się przyzwyczaić do powietrza. Później zeszłyśmy niżej i tam trenowałyśmy siłę, ale po zakończeniu tego okresu już siłowni nie było.

Jak dużą rolę odegrał w Pani karierze trener Moszczak?

Ogromną, był to fantastyczny trener. On dbał o zawodniczki, kupił czekoladę, porozmawiał. Był po AWF-ie i było to widać, prowadził bardzo ciekawe i urozmaicone treningi, aż chciało się trenować.

Duża rolę odegrała też Pani siostra.

Faktycznie, ona była starsza i często musiała się mną opiekować. Grała w drużynie pracowniczej, brała mnie na turnieje i ja tam grała. Mimo tego, że nie pracowałam w tym zakładzie.
Ja się imałam do każdej dyscypliny, koszykówka, lekkoatletyka, biegi, aż w końcu padł wybór na siatkówkę.

Była Pani wszechstronnie uzdolniona, a jest to w siatkówce bardzo potrzebne.

Faktycznie, można tak powiedzieć, że byłam wszechstronnie utalentowana. Zwrócę uwagę na jedną ważną rzecz, nie było tego co jest teraz, nie wiedziałam, że trzeba się rozgrzać, tu gdzieś pobiegłam i bach! Mięsień zerwany. Później kilka tygodni przerwy.
W siatkówce potrzeba wielu, wielu aspektów. Wszystko jest potrzebne. Byłyśmy na ostatnim obozie przed IO, tam się fantastycznie skakało, ale był moment, że zatykało przy dłuższych akcjach. Trzeba było łapać się różnych metod, wolniej iść na zagrywkę, jakiś bucik rozwiązać, trzeba było sobie jakoś radzić.
Wspominam ten mecz z Koreankami, który był dla nie najważniejszym mecze. Wygrałyśmy 3:2 i tylko dwoma małymi punktami.

Co jest ważniejsze, talent czy ciężka praca?

Współgranie, jest masa osób utalentowanych, jest masa ciężko pracujących, ale oni gdzieś tam przepadają. Aby móc osiągnąć coś więcej w sporcie, trzeba mieć też szczęście, które pozwoli trafić na odpowiednich ludzi, do talentu dołożyć ciężką pracę.

Choroba to sport?

Troszkę może tak, ale przychodzi taki moment, że człowiek ma już dosyć i nie ma radości. Pamiętam jak ja kończyłam swoją karierę, trener był fajny, Poburka, który prowadził drużynę na Olimpiadzie, wrócił z światowych wojaży. Jednak ja nie czułam już tego i musiałam zawiesić buty na kołku.

Interesuje się Pani teraz cały czas siatkówką?

Oczywiście, że oglądam i staram się z Józią ( Józefa Ledwig – dop. red.) odnaleźć miejsce, gdzie mogłybyśmy zagrać. Chyba tylko na libero, ale proszę mi wierzyć, że przerzuciłam się na męską. Skaziłam się chyba do kadry, od kiedy dziewczyny zaczęły odmawiać gry w kadrze, nie mogę tego zrozumieć. Noszenie orła na piersi to zaszczyt, duma. A dziewczyny odmawiają, bo trener, bo to, bo tamto. Kiedyś nie było tego, byłyśmy przemęczone, ale nikt nie myślał o odmowie, każda z nas czekała na telegram.

A czy utrzymujecie Panie kontakt?

Oczywiście, że tak! Raz w Warszawie, raz w Krakowie, spotykamy się, wspominamy jak to było. Jedna pamiętała to, inna coś innego, fantastyczne spotkania. Jedno ze spotkań zorganizowaliśmy w Spale, wtedy trenerem kadry był Castellani i mogłyśmy obejrzeć trening. Zupełnie coś innego, trening, jest przerwa, woda, ręcznik, wspomagacze. Myśmy miały inaczej, nie było ręczników, nie było witamin, wspomagaczy.

I w takich momentach nie chciałaby Pani znowu wskoczyć na boisko?


Faktycznie, czasami serce rwie się do gry i zastanawiam się jak bym to zagrała. Inna sprawa, nie było wąskiej specjalizacji, każda potrafiła zrobić wszystko. Teraz od młodego wieku specjalizuje się zawodnika i potrafi wykonywać tylko daną rzecz, a inne już nie. W naszej drużynie każda potrafiła przyjąć, rozegrać, zaatakować, obronić, zablokować. 


*********



Celem projektu ZWYCIĘSTWO TO NIE TYLKO MEDAL, realizowanego przez ŁOBZOWSKA STUDIO było fotograficzne przedstawienie sylwetek polskich olimpijczyków, którzy reprezentowali nasz kraj w latach 50-tych, 60-tych i 70-tych.



Motywacją do powstania cyklu była chęć przypomnienia wybitnych osobowości Polskiego sportu i oddanie im szacunku. Jako osoby związane ze sportem i sztuką uważamy, że historia sportu jest ważnym elementem naszej tożsamości, a pamięć o Olimpijczykach powinna być pielęgnowana. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz